Sytuacja rynkowa w Polsce, wpływająca na rentowności skarbowych papierów wartościowych i kurs złotego, na pierwszy rzut oka coraz bardziej upodabnia nas do USA. Mamy ostry wzrost rentowności (spadek cen obligacji rządowych) oraz agresywną wycenę przez rynek procesu normalizacji polityki pieniężnej przez NBP.
Obecnie transakcje terminowe wskazują na oczekiwany wzrost stopy referencyjnej NBP do ok. 0,25 proc. w tym roku (z aktualnego poziomu 0,1 proc.), a na koniec 2022 r. wycena stopy repo sięga już blisko 1,0 proc. Odbywa się to przy akompaniamencie uporczywych zapewnień ze strony większości członków RPP, że nie ma mowy o wzroście stóp procentowych jeszcze przez wiele najbliższych lat.
Innymi słowy: w Polsce, podobnie jak w Stanach, rynek nie wierzy w zapewnienia banku centralnego, ponieważ bilans ryzyk wskazuje na szybkie tempo wzrostu PKB i równolegle następujący szybki i trwały wzrost inflacji ponad cel inflacyjny. I podobnie jak Fed w USA, NBP stara się te oczekiwania zneutralizować poprzez aktywną obecność na rynku wtórnym obligacji, których skup stwarza popyt podwyższający ceny (obniżający rentowności).
Analogia ma też zastosowanie do kursu dolara i złotego. Ale tylko do pewnego stopnia, bo tu w grę wchodzi już wiarygodność banku centralnego. Zakłady rynkowe na wzrost stóp najpierw umacniają waluty, a następnie działalność banku centralnego i jego komunikacja te waluty osłabia.
Ponieważ Fed ma dużą wiarygodność, a ponadto przeszedł na symetryczny cel inflacyjny (co pozwala mu tolerować wzrost inflacji ponad cel przez nieokreślony czas), ruch dolara w górę został czasowo zastopowany, choć wzrost rentowności wciąż jeszcze ma miejsce, bo uzasadniony jest wzrostem oczekiwań inflacyjnych. Stąd także w Stanach rosnący popyt na obligacje indeksowane do inflacji, które u nas występują śladowo, a na dodatek dla części emisji jedynie z limitowanym dostępem ograniczonym tylko dla beneficjentów programu 500+.