Zagraniczne podróże najpierw blokował koronawirus, a teraz hamują je zaskakujące i trudne do wytłumaczenia decyzje polskich władz, które tak jak nie kwapią się do wsparcia upadającego przemysłu turystycznego, tak na razie głównie utrudniają życie zarówno podróżnym, jak i organizatorom wyjazdów. Przykładem jest wydane we wtorek wieczorem rozporządzenie przedłużające zakaz latania do Wielkiej Brytanii, Szwecji i Portugalii. Mocno spóźnione, bo rozwścieczonych decyzją pasażerów szykujących się do wyjazdu zastało niemal na lotnisku.

Zdezorientowani i poirytowani są również przewoźnicy, którzy musieli poprawiać przygotowaną wcześniej siatkę połączeń. Chcą latać, ale mocno obawiają się, że ich plany mogą znienacka wylądować w koszu. Na dodatek tylko w Polsce obowiązują jeszcze obostrzenia nakazujące pozostawienie w samolotach połowy miejsc wolnych. Zdaniem przedstawicieli branży lotniczej drastycznie obniża to opłacalność latania. Stawia także pod wielkim znakiem zapytania lotnicze wycieczki czarterami. Według biur podróży te ostatnie nie wystartują bez pełnego obłożenia, bo koszty wycieczek na przykład nad Morze Śródziemne wzrosłyby o 800–1000 zł. W niedawnym apelu do premiera o zniesienie limitu szefowie linii lotniczych, lotnisk regionalnych i największych biur podróży ostrzegli, że dalsze limitowanie miejsc może się przyczynić do upadku całej polskiej branży lotniczej.

Zwłaszcza że mimo otwarcia granic nasze możliwości podróżowania pozostają ograniczone. Dalej zamknięta pozostaje m.in. część Bałkanów, na Cyprze potrzebujemy zaświadczenia, że nie mamy koronawirusa, nie wpuszczają nas do siebie Węgrzy i Słowacy. Możemy co prawda wyjechać już do Czech, ale nie wszyscy. Granica pozostaje zamknięta dla mieszkańców Śląska, gdzie wciąż szaleje wirus. Co najgorsze, epidemia wbrew zapowiedziom Ministerstwa Zdrowia wcale nie odpuszcza. Nie można więc wykluczyć, że Europa znowu zacznie się przed nami zamykać. Tym bardziej że rządzący są teraz dużo bardziej zainteresowani przygotowaniami do wyborów niż zmniejszaniem skutków rozprzestrzeniania się wirusa. W tej sytuacji turyści nie mają co liczyć na łatwą realizację wakacyjnych planów. Tak jak na bon turystyczny, który okazał się jedynie wyborczą chorągiewką urzędującego prezydenta.