W Polsce pracy nie może znaleźć ok. 2 mln ludzi, którzy chcieliby pracować. Trudno dokładnie oszacować, czy jest tych ludzi 1,8 mln czy 2,2 mln, ale jakby nie patrzeć, jest to bardzo poważny problem społeczny. Mimo że Polska osiąga bardzo dobre wyniki pod względem produkcji, to poziom bezrobocia wskazuje, że jeszcze wiele w gospodarce musiałoby się zmienić, abyśmy mogli nazwać się krajem pełnego sukcesu.
Jeżeli jednak chcemy dokonywać zmian, to najpierw musimy dobrze definiować problemy. A nie pomagają tym takie felietony, jak Rafała Ziemkiewicza pt. „Liczyć jak za Gierka...".
Dobrze, ze autor podniósł problem bezrobocia, który często jest pomijany, ale uczynił to w sposób niedokładny. Sugeruje on , że Główny Urząd Statystyczny pod wpływem rządu podaje złe dane o bezrobociu. Z bardzo wstępnych wyników spisu powszechnego wynika, że bezrobotnych jest 2,1 mln osób, a pracujących 14,1 mln osób, podczas gdy rzekome oficjalne dane mają mówić o 1,9 mln bezrobotnych i 15,9 mln pracujących. Wniosek autora: oficjalne dane są złe („władza woli liczyć po swojemu" – to konkretny cytat). Z tym zestawieniem są jednak dwa bardzo poważne problemy.
Pierwszy z nich to problem czysto statystyczny: autor pomylił liczby. Z danych o bezrobociu rejestrowanym, podawanych przez GUS co miesiąc i opisywanych zawsze szeroko przez media, wynika, że w Polsce w marcu było ok. 2,1 mln bezrobotnych i ok. 14 mln pracujących. Są to zatem dane bardzo zbliżone do wyników spisu powszechnego, przed nikim nie ukrywane. Nikt tu niczego nie fałszuje. Jednocześnie GUS publikuje dane oparte o badania ankietowe, z których wynika, że w IV kwartale 2011 r. było w Polsce niecałe 1,8 mln bezrobotnych i 16,2 mln pracujących. Na te dane media zwracają zwykle mniej uwagi, Rafał Ziemkiewicz również (autor powołuje się na dane miesięczne, czyli nie chodzi o badania ankietowe), choć są one ciekawsze. Dokładnie takie same dane pokazuje Eurostat, któremu trudno zarzucić fałszowanie rzeczywistości. Z danymi jest zatem o niebo lepiej niż za Gierka.
Drugi problem jest jednak poważniejszy, bo przy pierwszym tak można manipulować liczbami, żeby wyjść na swoje. Otóż autor upraszcza problem liczenia bezrobocia. De facto wskaźnik bezrobocia – jakby go nie liczyć – ma relatywnie małe znaczenie dla ekonomistów przy analizach ze względu na bardzo dużą niepewność z nim związaną. Krótko mówiąc – nie jest łatwo statystycznie policzyć liczbę bezrobotnych i różne metody mogą dawać różne wyniki. Dane rejestrowane pokazują tylko tych, którzy w urzędach pracy deklarują, że są bezrobotni. A może pracują na czarno? Dane ankietowe opierają się na odpowiedzi, czy ktoś pracował w ostatnich miesiącach i czy poszukiwał pracy (jeżeli ktoś nie poszukuje pracy, nie jest zaliczany w poczet bezrobotnych). Ale jak dokładnie opisać, co to znaczy poszukiwanie pracy? Jeżeli ktoś raz zgłosił aplikację to już wystarczy? A jeżeli 10 razy? A jeżeli chciał, ale mu się nie udało? Najlepiej spoglądać na różne wskaźniki dotyczące rynku pracy, przede wszystkim na zatrudnienie.