Weszliście na polski rynek w trudnym momencie, w okresie pandemii. Jak oceniacie efekty tych pierwszych miesięcy? Czy start biznesu w czasie kryzysu miał sens?
Pandemia koronawirusa w swoim pierwszym etapie wywarła na naszej firmie bardzo dużą presję – zarówno finansową, jak i operacyjną. Niemniej zdecydowaliśmy się realizować nasze plany bez zmian i rozpocząć działalność w Warszawie. Po sześciu miesiącach od debiutu możemy stwierdzić, że warszawiacy ufają Dottowi i doceniają jakość oferowanych usług. Jesteśmy bardzo zadowoleni z wyników, bo już po dwóch miesiącach działalności osiągnęliśmy pełną rentowność. Widzimy duże zainteresowanie mieszkańców, co potwierdza liczba wypożyczeń hulajnóg.
W Paryżu w czasie epidemii liczba użytkowników hulajnóg spadła o ok. 50 proc., ale pozostali zwiększyli intensywność wypożyczeń niemal trzykrotnie. A jak jest w Warszawie?
Na początku epidemii zaobserwowaliśmy duży spadek wypożyczeń. Wtedy ludzie byli zamknięci w domach i bardzo ograniczali jakiekolwiek przemieszczanie się, ale nie potrwało to jednak zbyt długo. Europejskie miasta zaczęły promować mikromobilność jako właśnie bezpieczny sposób podróżowania, otwierając na przykład nowe ścieżki rowerowe. Wzrosło zainteresowanie naszymi e-hulajnogami w całej Europie. I w Warszawie widzieliśmy to samo zjawisko. Z każdym tygodniem coraz więcej osób wypożycza nasze pojazdy. Ludzie wciąż boją się korzystać z komunikacji miejskiej. Z badań stowarzyszenia Mobilne Miasto, którego jesteśmy członkiem, wynika, że 53 proc. respondentów w Polsce uważa, że w przyszłości mikromobilność zastąpi samochody. W Dott również wierzymy w taki scenariusz.
Ruszyliście z dość nietypową na naszym rynku strategią lokowania pojazdów również poza centrum miasta – w dzielnicach mieszkalnych. To tylko rozwiązanie na czas lockdownu, czy będzie kontynuowane?