Polacy ciągle słyszą o sukcesie ostatnich 25 lat transformacji, ale słabo przekłada się to na ich poziom życia. Nic dziwnego, że kolejne grupy społeczne czy zawodowe głośno domagają się, by był on porównywalny do zachodniego. Politycy? Nie widzą  przeciwwskazań.

Oczywiście, mamy w kraju zbyt wiele biedy, wielu ludzi ciężko pracuje za zbyt małe pieniądze. Nasz system wspierania rodzin jest zbyt skromny, by podtrzymać przyrost naturalny. Te wszystkie problemy wynikające z niskiego poziomu zamożności Polski trzeba stopniowo rozwiązywać. Ale te nasze aspiracje muszą być dostosowane do możliwości gospodarki. Państwu nie wolno pożyczać pieniędzy po to, by je potem rozdawać.

Ostatni pomysł rzecznika praw obywatelskich, by wszystkim podnieść kwotę wolną od podatku z uwagi na najbiedniejszych, jest kpiną. Plan wyrwania z budżetu kilkunastu miliardów złotych pod hasłem wsparcia dla najuboższych to nadużycie. Tym bardziej że takie posunięcie oznacza też wsparcie dla bogatych.

Oczywiście, jeżeli mamy się szybko rozwijać, powinniśmy płacić niskie podatki. Ale by było to możliwe, wydatki państwa muszą być też niskie. Trzeba się zdecydować: albo hojne państwo i wysokie podatki, albo skromne wydatki, niskie podatki i szybszy rozwój gospodarczy. Pomysł z niskimi podatkami i wysokimi wydatkami społecznymi to bardzo krótka droga dla nieodpowiedzialnych polityków. Na jej końcu czeka nas jakiś wariant greckiego bankructwa. Tyle że my jesteśmy dużo większym państwem i nikt nas nie weźmie na kroplówkę.

Państwo musi mieć jasną strategię. Trzeba wiedzieć, kto jest najważniejszy. Rolnicy, górnicy, rodziny czy emeryci. Wszystkim nie da się dopłacać dużych pieniędzy. Jeśli politycy twierdzą inaczej, to znaczy, że kłamią. Za te kłamstwa zapłacą podatnicy.