Witold M. Orłowski: Proroczy żart Lecha Wałęsy

Zeszłotygodniowy wybuch paniki na tokijskiej giełdzie przypomniał, że Japonia, kiedyś ikona ekonomicznego sukcesu, należy od dekad do najbardziej chorych gospodarek świata.

Publikacja: 14.08.2024 04:30

Witold M. Orłowski: Proroczy żart Lecha Wałęsy

Foto: Adobe Stock

Kiedy 44 lata temu Lech Wałęsa powiedział, że „Polska może się stać drugą Japonią”, można to było uznać za purnonsensowy żart – albo dowód powszechnie znanej, niedającej się poskromić fantazji pierwszego przywódcy Solidarności. W roku 1980 Japonia była jedną z najbardziej zaawansowanych technologicznie, najwyżej rozwiniętych i najszybciej rozwijających się gospodarek świata, a Polska była popadającą w ruinę, rozpadającą się gospodarką komunistyczną. Nasz przestarzały i niekonkurencyjny przemysł się sypał, oni zalewali świat swoimi coraz wspanialszymi samochodami i elektroniką. Nasz przeciętny realny dochód od roku 1950 z trudem się podwoił, japoński wzrósł siedmiokrotnie. Choć trzy dekady wcześniej startowaliśmy ze zbliżonego poziomu, w roku 1980 nasz PKB na głowę mieszkańca był już trzykrotnie niższy od japońskiego (co przy słabości naszego ówczesnego pieniądza powodowało że przeciętny dochód Polaka, nawet przy zastosowaniu zawyżonego oficjalnego kursu złotego, był sześciokrotnie niższy niż Japończyka). W kolejnej dekadzie rozziew wzrósł: w momencie upadku komunizmu różnica dochodu była już szesnastokrotna.

Miał poczucie humoru ten Wałęsa! Albo naprawdę rzadki dar proroczy. Bo japoński PKB na głowę mieszkańca jest już dziś tylko o 10 proc. wyższy od polskiego, a według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego w ciągu pięciu lat przegonimy Japonię.

Co takiego się stało? Po dekadach wspaniałego rozwoju, na początku lat 90. japońska gospodarka niemal stanęła w miejscu. Przeciętny wzrost PKB wynosił od tego czasu 0,7 proc. rocznie (łącznie od roku 1991 japoński PKB powiększył się o 27 proc., podczas gdy polski wzrósł o 247 proc.). Kraj nadal należy do światowej czołówki technologicznej, ale zmaga się z potężnymi problemami. U źródeł trwającej dekadami stagnacji znajdował się kryzys finansowy wywołany pęknięciem gigantycznej bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości w połączeniu z potężną aprecjacją jena (pomiędzy rokiem 1985 a 1988 jen wzmocnił się niemal o połowę wobec dolara, co ograniczyło konkurencyjność japońskiego eksportu).

Zamiast przeprowadzić reformy strukturalne czyszczące sektor finansowy z niemożliwych do spłaty długów (które powstały w wyniku typowych dla Japonii, nieprzejrzystych związków biznesowych łączących wielkie firmy z bankami), rząd usiłował ożywić gospodarkę gigantycznym wzrostem wydatków i deficytu budżetowego. Nie przyniosło to jednak ani oczekiwanego ożywienia, ani inflacji, bo przezorni Japończycy, widząc dramatycznie rosnący dług państwa, nie wydawali swoich pieniędzy, tylko zwiększali oszczędności, masowo kupując rządowe obligacje (taka ostrożność to zresztą nic dziwnego, skoro mówimy o najstarszym społeczeństwie na świecie z niemal jedną trzecią populacji w wieku 65+). W rezultacie Japonia ma dziś najwyższy dług publiczny na świecie sięgający niebotycznego poziomu 266 proc. PKB. A jednocześnie ma rozpoczynającą się właśnie kolejną recesję.

Z doświadczeń Japonii trzeba umieć wyciągać wnioski. Owszem, była przez dekady symbolem niezwykłego sukcesu gospodarczego i skutecznego doganiania krajów najwyżej rozwiniętych. Ale potem stała się też symbolem potężnych błędów, które doprowadziły do zahamowania rozwoju. Starajmy się być drugą Japonią, ale tylko tam, gdzie warto nią być.

Witold M. Orłowski

główny doradca ekonomiczny PwC w Polsce, Akademia Finansów i Biznesu Vistula

Kiedy 44 lata temu Lech Wałęsa powiedział, że „Polska może się stać drugą Japonią”, można to było uznać za purnonsensowy żart – albo dowód powszechnie znanej, niedającej się poskromić fantazji pierwszego przywódcy Solidarności. W roku 1980 Japonia była jedną z najbardziej zaawansowanych technologicznie, najwyżej rozwiniętych i najszybciej rozwijających się gospodarek świata, a Polska była popadającą w ruinę, rozpadającą się gospodarką komunistyczną. Nasz przestarzały i niekonkurencyjny przemysł się sypał, oni zalewali świat swoimi coraz wspanialszymi samochodami i elektroniką. Nasz przeciętny realny dochód od roku 1950 z trudem się podwoił, japoński wzrósł siedmiokrotnie. Choć trzy dekady wcześniej startowaliśmy ze zbliżonego poziomu, w roku 1980 nasz PKB na głowę mieszkańca był już trzykrotnie niższy od japońskiego (co przy słabości naszego ówczesnego pieniądza powodowało że przeciętny dochód Polaka, nawet przy zastosowaniu zawyżonego oficjalnego kursu złotego, był sześciokrotnie niższy niż Japończyka). W kolejnej dekadzie rozziew wzrósł: w momencie upadku komunizmu różnica dochodu była już szesnastokrotna.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Ludzie potrafią liczyć. Władza prosi się o kłopoty