Od tygodni pisze się o symptomach zbliżającego się wielkimi krokami kryzysu. W zależności od tego, jakie media się śledzi, można przeczytać, że kryzys wywołała inflacja, wojna, PiS lub załamanie się gospodarki USA. Co gorsza, jak już nadejdzie, to potrwa rok, trzy lata lub nawet biblijne siedem.
Mówi się, że nie powinien być bardzo dotkliwy, albo że będzie najcięższym kryzysem od dekad. Że należy oszczędzać, inwestować w złoto, waluty, kruszce, bitcoiny albo w siebie. Czyli generalnie nie wiadomo nic, poza tym, że trzeba się szykować. Jaka jest zatem moja rada na przetrwanie nadchodzących trudnych czasów? Bushcrafting.
Busz-co-fting? - zapyta ktoś z ze stoickim spokojem. Bushcrafting to połączenie dwóch słów: „bush”, czyli krzaki, oraz „craft”, czyli sztuka. I choć z połączenia tych słów można by wywnioskować, że chodzi tu o sztukę krycia się w krzakach, co w dobie kryzysu mogłoby być nawet sensowne, jeśli ukrywalibyśmy się przed wierzycielami. W tym przypadku chodzi jednak o zupełnie nową formę survivalu, która zyskuje w Polsce coraz większą popularność.
Buschcrafting jest rozrywką dla najprawdziwszych spośród prawdziwych facetów. To nie jest survival, gdzie przy wykorzystaniu nowoczesnych narzędzi przetrwania, można będąc pozostawionym w dziczy naładować swój telefon satelitarny z baterii słonecznej, żeby zadzwonić do mamy z prośbą, żeby nas już odebrała, bo jest nam zimno. Bushcrafting polega na tym, że używasz kory brzozy jako papieru toaletowego, a pajęczyny jako nitki dentystycznej. To prawdziwe obcowanie z naturą w wersji „hard” z wykorzystaniem jak najmniejszej ilości gorszących dobrodziejstw dzisiejszych czasów - w stylu deski klozetowej, kanalizacji czy niestety, także mydła.
Tacy pasjonaci cieszą się z przebywania blisko natury i wykorzystywania jej darów. I mówiąc wprost, społeczeństwo też się cieszy z tego, że ludzie, którzy jedząc robale jako dressing do sałatki z liści łopianu, siedzą w lesie daleko od nich.