To niestety złudzenie. Czekają nas trudna jesień i zima. Gospodarki są jak wielkie tankowce – wyhamowanie ich zwykle trwa długo, podobnie jak przyspieszanie. Nasz tankowiec już powoli hamuje, widać to od kilku miesięcy, po prognozach menedżerów logistyki (PMI) i po słabnącej, mimo wsparcia rzesz Ukraińców, konsumpcji. Teraz jednak w trudny czas wchodzi niezwykle prężny jak dotąd rynek pracy. Firmy coraz rzadziej zatrudniają, a częściej zwalniają.
Co niepokojące, z analizy „Rz” wynika, że przybywa zwolnień grupowych. A przecież firmy i tak bardzo ostrożnie dziś zwalniają, pamiętając szybkie odbicie po pandemii, kiedy część z nich zbyt pochopnie pozbyła się pracowników i miała problem z ich ponownym pozyskaniem. Pesymistami są także sami pracownicy, z których zdecydowana większość dostrzega pogorszenie sytuacji finansowej swoich rodzin i szuka oszczędności w domowych budżetach.
Czytaj więcej
Choć dane GUS pokazują dobrą kondycję rynku pracy, to 12,9 tys. osób odeszło z firm w ramach zwolnień grupowych.
Trudno nie być pesymistą. Choć płace rosną w tempie dwucyfrowym, to i tak od dwóch miesięcy przegrywają z pędzącą inflacją, która przekroczyła już 16 proc. w skali roku i nie jest to jej ostatnie słowo. Realnie więc Polacy ubożeją, i to w coraz szybszym tempie, co znajdzie odzwierciedlenie w ich wydatkach konsumpcyjnych. A to one były motorem gospodarki. Spadnie więc zapotrzebowanie na dobra z naszych fabryk.
Kolejnym zagrożeniem są Niemcy, nasz największy partner handlowy i odbiorca blisko 30 proc. naszego eksportu. Jakiekolwiek perturbacje na tym rynku przenoszą się na nas, w postaci spadku zamówień, zwykle z niewielkim opóźnieniem. Tymczasem niemiecki bank centralny szacuje, że PKB tego kraju spadnie jeszcze w III kwartale 2022 r., a zimą gwałtownie się skurczy za sprawą „niezwykle napiętej sytuacji na rynku energii”.