W felietonie opublikowanym w „Rzeczpospolitej" (1.07.2021) prof. Witold Orłowski wyraża zdumienie tym, że w USA i strefie euro „masowy dodruk pieniądza" (trwający od 2007 r.) nie spowodował dostrzegalnej inflacji. Pisze, że „zgodnie z podręcznikami ekonomii powinno to już dawno doprowadzić do silnej inflacji, a poziom cen w USA powinien się co najmniej podwoić" (w rzeczywistości poziom ten wzrósł o „liche 27 proc.").
Otóż pogląd o tym, że wzrost ilości pieniądza skutkuje wzrostem poziomu cen, należy do lamusa ekonomii. Znaleźć go można na pożółkłych stronach egzemplarzy antykwarycznych, chociaż nie wykluczam, że są one wciąż obowiązkową lekturą w krajowych „wyższych szkołach biznesu".
W obecnie dominującym mainstreamie (tzw. DSGE) inflacja w ogóle nie stoi w jakiejkolwiek relacji do ilości pieniądza.
Witold Orłowski wiąże wzrost ilości pieniądza z działalnością banków centralnych, które „masowo dodrukowują" pieniądz. Otóż pieniądz „dodrukowany", tj. gotówka w obiegu, stanowi mały odsetek podaży pieniądza ogółem.
W Polsce mniej niż 17 proc. Banki centralne „dodrukowują" pieniądz nie na podstawie własnej fantazji, lecz stosownie do realnych potrzeb gospodarki artykułowanych przez banki komercyjne.