Analiza stanu polskiej gospodarki po pierwszych sześciu miesiącach tego roku, przeprowadzona na bazie oficjalnych danych GUS, w żadnym wypadku nie uprawnia do używanego czasem do jej opisu triumfalnego tonu. Z odtrąbieniem końca kryzysu bym jeszcze nie wyskakiwał.
Wyraźnie widać krytyczny wciąż stan popytu krajowego, na co składa się zarówno słabe spożycie, jak i ujemna wciąż dynamika inwestycji. Zagadkowa przy tym pozostaje wyjątkowo wysoka dynamika spożycia zbiorowego, którego wzrost stoi w jaskrawej sprzeczności z deklarowaną polityką zacieśnienia fiskalnego. Gdyby nie 1,7 proc. wzrostu w ujęciu rok do roku w tej właśnie kategorii, spożycie ogółem, podobnie jak inwestycje, znalazłoby się po I półroczu pod kreską.
Gospodarka, zgodnie z wstępnym odczytem, urosła w drugim kwartale o 0,8 proc. r./r., przy czym stało się tak nie za sprawą kontrybucji popytu krajowego, który tę dynamikę solidnie uszczuplił, ale eksportu netto. Tak duża dysproporcja w dekompozycji PKB, gdzie dynamika jest pomniejszana przez popyt krajowy, a napędzana eksportem netto, przy dużej zmienności wielkości rezydualnej, jaką są zapasy, w dłuższym okresie, nie może być dla gospodarki korzystna. Już choćby z tego tytułu, że statystyczny wzrost generowany przez eksport netto nie przekłada się ani na wyraźny spadek stopy bezrobocia, ani tym bardziej na sytuację finansów publicznych.
Kruchy wzrost gospodarczy w pierwszym półroczu nie zapewnił spadku bezrobocia wyraźnie i trwale poniżej 13 proc. Nie zapobiegł też koniecznej nowelizacji budżetu, istotnemu powiększeniu deficytu, ani – co gorsza – nie uchronił rządu przed koniecznością przeprowadzenia kontrowersyjnej i reputacyjnie niezwykle kosztownej nowelizacji ustawy o finansach publicznych, zawieszającej (czytaj: likwidującej) 50-proc. próg ostrożnościowy limitujący bez sankcji dopuszczalną relację długu publicznego do PKB.
Sygnały ożywienia i znaki zapytania
Naturalnie w zestawieniu z dnem kryzysu, czy nawet z ubiegłym rokiem, w gospodarce widać wiele symptomów odwrócenia niekorzystnych trendów w wielu agregatach makroekonomicznych. Od rynku pracy po akcję kredytową – wszędzie mamy niewielkie zwyżki.