Akurat we wczorajszym exposé Ewy Kopacz nie było słowa o problemach mieszkaniowych Polaków. Jednak walka o głosy przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi nie pozwoli pominąć tej kwestii milczeniem. Zwłaszcza że trzeba publicznie wyciągnąć pomocną dłoń do tych, którzy mają najgorzej.

Koalicjanci PO, ludowcy, już na początku roku chwalili się wysyłaniem pism w obronie frankowiczów, jak leci: do KNF, GIIF i UOKiK. Publicznie namawiali też banki do renegocjacji z klientami zadłużonymi we frankach. Co było dalej? Tym już się nie chwalą. Nawet nie wiadomo, czy cokolwiek zostało wysłane. A szwajcarska waluta nadal więzi kilkaset tysięcy osób w kleszczach wysokich rat kredytowych.

Samym frankowiczom też nie udało się wziąć sprawy w swoje ręce – wprawdzie w styczniu pogrozili bankowcom palcem, zapowiadając złożenie wspólnego pozwu, jednak gdy wyliczyli, że będzie ich to kosztować co najmniej 5 tys. zł na głowę, zaczęli pomału się wycofywać z tego planu.

Ale przedstawienie musi trwać dalej. Receptę na szwajcarską dolegliwość proponuje Związek Banków Polskich: za 5 miliardów złotych państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego ma wykupić długi ofiar franka ?(i nie tylko, bo mowa ?o wszystkich kredytobiorcach w trudnej sytuacji) oraz przejąć od nich lokale. ?A potem taki uratowany eksfrankowicz będzie mógł sobie od BGK mieszkanie wynajmować. A co z włożonymi wcześniej przez niego pieniędzmi? Jeszcze nie wiadomo.

Idea kontrowersyjna, bo kredytobiorca za cenę wolności finansowej traci swoje wymarzone M, a my ?za to zapłacimy de facto z naszych podatków. Ponadto ?z pewnością będzie to nie w smak deweloperom, którzy mieli za te 5 miliardów złotych z państwowej kasy wybudować 20 tys. mieszkań na wynajem.  Kto więc na tym skorzystałby najbardziej? Oczywiście, jak zawsze, banki – w pełni zaspokojone finansowo i w dodatku nieoskarżane już o wykorzystywanie ludzi, którzy wzięli kredyt we frankach.