Rz: Objął pan kierowanie Grupą Lufthansy w trudnym czasie. W 2014 roku pana pracownicy strajkowali dziesięciokrotnie. Czy był pan zaskoczony takim przyjęciem?
Carsten Spohr: Zaskoczony? Nie! Jestem w Lufthansie od 20 lat. Przez siedem lat zarządzałem – przewozami pasażerskimi i cargo. A tempo przemian, niezbędne w Lufthansie, jest takie samo, w jakim dzisiaj następują zmiany w całej branży.
Jesteśmy największą grupą lotniczą na świecie z obrotami 30 mld euro. I nie mamy żadnych gwarancji, że tak będzie w przyszłości. Znam słabości tej firmy i nie pozwolę na przypieranie zarządu do muru, bo chce on wprowadzać niezbędne zmiany. Nikomu jednak nie życzę takiego startu, jaki sam miałem. Ale zmiany muszą być przeprowadzone szybko i nie ma powodu ukrywania czegokolwiek przed zespołem. Oni też nie oczekują, żeby szef opowiadał bajki, tylko chcą znać prawdę. I to właśnie robię przez ostatnie pół roku. Ta firma potrzebuje prawdy, nawet jeśli jest ona niemiła.
Czy oczekiwał pan jednak aż takiego oporu, zwłaszcza ze strony pilotów?
Rzeczywiście jest on wyjątkowo silny, zwłaszcza jak na niemieckie warunki. Z pilotami mieliśmy już niezliczoną liczbę rund negocjacji. W Lufthansie zawsze było tak, że kiedy pojawiał się wzrost, rosły zarobki. I tak dotarliśmy do punktu, kiedy osiągnięcie dalszego wzrostu jest możliwe wyłącznie przy zmianach warunków pracy. To prawda, jaką dzisiaj muszą zaakceptować wszyscy pracujący w liniach tradycyjnych. Albo szybkie zmiany, albo wypadną z rynku.