W kręgu polskich polityków – niezależnie od opcji – pokutuje absurdalne przekonanie o tym, że wystarczy uchwalić kolejną ustawę, a rzeczywistość natychmiast się zmieni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gdyby tak było, to nasz kraj od wielu lat byłby rajem na ziemi. Z roku na rok Dzienniki Ustaw są przecież coraz obszerniejsze. Ale na tym bajka się kończy, bo ilość w tym wypadku nie przechodzi w jakość, a wręcz przeciwnie.
Nie w przepisach, ale w urzędniczych głowach tkwią przyczyny ogromnej liczby problemów trawiących polską gospodarkę. Można uchwalić kolejne ustawy, lecz co z tego, skoro ich interpretacja pozostanie praktycznie bez zmian.
W październiku zeszłego roku odtrąbiono niesamowity sukces. Oto weszła w życie kolejna nowelizacja jednej z najczęściej nowelizowanych ustaw – Prawa zamówień publicznych. Miała być rewolucja, ba, prawdziwy przewrót kopernikański. Przepisy ograniczyły mianowicie – na papierze – plagę, jaką jest bezmyślne stosowanie kryterium najniższej ceny przy przetargach. Zdarzało się, że ceną kierowano się nawet przy wyborze firm świadczących usługi prawne i public relations. Urzędnicy stają się nader oszczędni tam, gdzie jakość ma bezwzględny prymat nad ceną. Kiedy jednak chodzi o komfort, już nie mają węża w (naszej) kieszeni. Oto pojawiła się informacja, że rozpisano przetarg na wzniesienie nowego budynku na terenie Sejmu. Koszt inwestycji to, bagatela, 50 mln zł. Będzie więcej przestrzeni dla jałowej biurokracji – dosłownie i w przenośni.
Najważniejsze jest to, że jeszcze przed nowelizacją prawo zamówień publicznych nie zmuszało wcale zamawiających do tego, by niewolniczo stosowali kryterium „100 proc. ceny". To polityka publicznych instytucji uczyniła z tego regułę. Regułę, która nie zawsze się sprawdza nawet w wypadku zakupu zwykłych spinaczy, a co dopiero inwestycji wartych miliardy złotych. Jakie są tego przyczyny? Rutyna i obawa przed tym, by nie zostać posądzonym o machlojki. Niestety, ta sama obawa przyczynia się do tego, że urzędnicy wolą procesować się z wykonawcami inwestycji, nawet mając pewność, że przegrają, niż siadać z nimi do stołu rozmów. Bo skoro się dogadują – to może nie tak bezinteresownie? Korupcja jest patologią, ale częstszą od niej – głupotą.
Jak wygląda papierowa rewolucja – to widać już teraz, kilka miesięcy po wejściu w życie zmienionych przepisów. Oto kilka dni temu media doniosły o odwołaniach złożonych przez konsorcja biorące udział w przetargu na jeden z odcinków południowej obwodnicy Warszawy. Wybrano bowiem ofertę firmy, która podjęła się realizacji inwestycji za 55 proc. szacunkowej wartości zamówienia. Każdy, kto choć odrobinę orientuje się w realiach branży budowlanej, wie, że nie ma tu pola do wielkiego manipulowania ceną (jeśli nie chce się łamać prawa), a marże wykonawców są niskie. Dlatego zwykle oferty różnią się cenowo o kilka procent. A zatem albo oferta powinna wzbudzić niepokój urzędników, albo popełnili oni błąd i zawyżyli kosztorys inwestycji, w co oczywiście nikt nie jest w stanie uwierzyć.