Lekarzom należy się mniej kijów, a więcej marchewek. Samo wprowadzenie systemu informatycznego wyeliminuje wiele nadużyć. Będzie jasne, ile lekarz przepisał proszków i komu. Lekarz będzie wiedział też wiele o pacjencie. Otworzy komputer i zobaczy, że Kowalski był wczoraj u innego doktora i dostał lek na nadciśnienie. Zapyta: „Co jest, panie Kowalski?".
Sejm wyrzucił z ustawy przepisy o odpowiedzialności lekarzy za błędy na receptach. Wielkie firmy będą zapraszać medyków na Bahamy i tłumaczyć, że ich leki są super i pacjenci, by ozdrowieć, powinni używać ich w wielkich ilościach?
Nie każdy lekarz to aniołek, ale takiego procederu nie powstrzymamy samymi karami. Kiedyś na Śląsku, korzystając z tego, że mamy system informatyczny, zbadaliśmy, który lekarz najwięcej nas kosztuje. W pierwszej dziesiątce najdroższych odkryliśmy ciekawy przypadek. Urolog wypisywał bardzo drogi lek, i to znacznie częściej niż inni lekarze, którzy równie skutecznie leczyli tańszymi preparatami.
Ukaraliście?
Nie, nie było podstaw, lek był stosowany zgodnie ze wskazaniami, tylko wyjątkowo często. Lekarz wie, co robi i lekarz wie, co przepisuje – to trudno podważyć.
Co zrobiliście?
Zapytaliśmy, dlaczego stawia na ten lek, a jego koledzy na inne.
Co odpowiedział?
Nie pamiętam, ale przestał to wypisywać.
Miał coś za uszami czy się wystraszył?
Mało mnie to obchodzi, bo efekt został osiągnięty.
Dzwoni pan do urologa i pyta, dlaczego ten lek, a on panu na to: „Bo tak!". I co mu pan zrobi?
Mówię mu: „NFZ nie stać na pana, zwłaszcza że nie znajdujemy uzasadnienia medycznego dla tak drogich terapii. W przyszłym roku fundusz raczej nie podpisze z panem kontraktu". To skuteczniejsze od kary.
Lekarz mówi: „Leczę drogo, ale skutecznie. Pan mi chce odebrać kontrakt? Skandal!". I co?
Jeśli jest system informatyczny, odpowiedź jest prosta. Po roku widać, kto ma lepsze efekty: ten drogi czy ten tani. Jeśli drogi ma lepsze efekty, to OK, jeśli gorsze – jest problem.
Co wtedy?
Mówię mu: „Leczy pan drogo i nieskutecznie". Nie będzie się upierał i jeszcze mi podziękuje: „Bo mi wmówili, że to dobre". Nie ma kary, jest partnerskie działanie. Lekarze to nie idioci.
Gdzie jeszcze są rafy w pakiecie zdrowotnym Ewy Kopacz?
Wiosną zeszłego roku pisałem, że cały pakiet reform zdrowotnych będzie wymagał od nowego rządu nowelizacji. I raczej się nie pomyliłem. Ale najbardziej niepokojące zjawisko ma miejsce obok, niezależnie od ustaw, które miały reformować służbę zdrowia.
Jakie?
Jednym z głównych celów reformy rozpoczętej przed kilkunastu laty było przesunięcie części pacjentów z wielkich szpitali do tańszych form leczenia – do chirurgii jednego dnia, chirurgii krótkoterminowej, przychodni, do mniejszych ośrodków. Od niedawna tym małym zaczyna się rzucać kłody pod nogi i myślę, że dzieje się to nie bez przyczyny.
Jakie kłody?
Stawia się takie wymagania jak wielkim szpitalom. Muszą mieć izbę przyjęć, aptekę, konkretny sprzęt medyczny, np. łóżko intensywnej opieki medycznej albo rentgen, nawet jeżeli go nie używają. Nie kupią, to NFZ nie podpisze z nimi kontraktu. To podraża koszty opieki, która w założeniu miała być tania.
I dlaczego to jest robione?
Są trzy wymiary. Pierwszy: ordynator widzi, że koledzy założyli taki zakład. Pomagają pacjentom, mają ruch i pieniądze, a u niego przed gabinetem kolejka się kurczy. Jak to zmienić? Dołożyć konkurencji przepisami. Drugi wymiar: ustawa o działalności leczniczej otwiera drogę do prywatyzacji szpitali. I są tym zainteresowane fundusze inwestycyjne, duże grupy finansowe spoza kraju. Budują szpital za 60 mln, wyposażają za kolejnych 40. Nie zadowolą się w pierwszym roku kontraktem z NFZ na 2 mln złotych, chcą 20, w następnym pewnie 40, w kolejnym 60. Trzeba wyczyścić przedpole, czyli wyciąć małych. Jak? Wpłynąć na podciągniecie im wymogów. Wypada 15 małych przychodni, wchodzi koncern, który na początek daje dumpingowe ceny, bo go na to stać. Proszę przyjrzeć się wynikom NFZ-owskich konkursów z ostatniego półtora roku. Z kontraktowania wypadają małe przychodnie, wchodzą wielkie koncerny.
A trzeci wymiar?
Stawiając te wymogi, konkretni urzędnicy uruchamiają ogromny rynek na sprzęt medyczny, często na urządzenia, które stoją potem zakurzone. Wchodzi przepis: wszędzie ma być rentgen. Nie kupisz, nie spełniasz warunków NFZ, wypadasz z gry. Spytajcie firmy dostarczające sprzęt medyczny, jakie było eldorado pod koniec roku, bo weszły kolejne obowiązkowe zakupy. Wielki proces przekształceń, zakupów idzie cichcem obok spraw, które są teraz głośne w mediach.
Czy to nie niszczy szpitali? Mały weźmie proste zabiegi i spije śmietankę, szpitalom zostaje orka przy najcięższych przypadkach?
Kwestia ustawienia kontraktów przez NFZ. Przyjmijmy na potrzeby tej rozmowy: mały za prostą rzecz dostaje 2 tysiące, duży za trudną – 15. Trzeba tak zróżnicować umowy, żeby dużemu opłacało się leczyć trudne przypadki. Dużych szpitali jest w Polsce zbyt wiele. Niektóre nie mają racji bytu.
Ile?
Jedna piąta. Trudni pacjenci powinni być skomasowani w ośrodkach, które mają wysokospecjalistyczny sprzęt. Dzięki temu lekarze tych placówek nabiorą doświadczenia w leczeniu trudnych pacjentów, a efekty ich leczenia będą lepsze. To jest logiczne i są na to dowody. Wiecie, dlaczego pierwszy przeszczep serca wykonano w RPA? Tam było zawsze dużo ofiar napadów, bijatyk, które trafiały na chirurgię z ranami kłutymi serca. Lekarze musieli im pomagać, szyć mięsień sercowy. Co mówi facet, który szyje serce raz w tygodniu? „Skoro zszyję, to i zrobię transplantację". Proste. Doświadczenie ma ogromne znaczenie.
Andrzej Sośnierz jest lekarzem, w latach 2006 - 2007 kierował NFZ. Należał m.in. do KLD, UPR, PO i PiS, obecnie działacz PJN