Takiego zakończenia procesu członków gangu pruszkowskiego, w którym na ławie oskarżonych zasiadło ponad 40 osób, mało kto się spodziewał. Kilkanaście z nich, w tym słynni przed laty bossowie grupy, zostało uniewinnionych. Inni usłyszeli łagodne wyroki. Dlaczego? Sąd uznał, że materiał dowodowy był słaby.
– Prokuratura poszła na skróty i większość zarzutów oparła na zeznaniach świadków koronnych – mówiła sędzia Beata Najjar, przewodnicząca składu orzekającego Sądu Okręgowego w Warszawie. Przekonywała, że rozstrzygnięcie sądu – często korzystne dla oskarżonych – nie wynika z dowodów, jakie przedstawiła obrona, ale z materiałów przedłożonych przez prokuraturę.
To był jeden z najgłośniejszych procesów w ostatnim czasie, toczył się przez ponad sześć lat. Akt oskarżenia początkowo obejmował ponad 58 osób, ale po tym gdy część z nich m.in. dobrowolnie poddała się karze, ostatecznie proces dotyczył ok. 40 osób.
Prokuratura uważa, że dopuścili się lawiny przestępstw: ściągania haraczy, napadów, handlu narkotykami, kradzieży samochodów i oszustw. A część oskarżono o handel bronią oraz podżeganie do morderstwa. Chodzi o przestępstwa z lat 1995–2003.
Ponad 20 osobom sąd wymierzył kary od roku do ośmiu lat więzienia. Kilkanaście uniewinnił. Powody do radości mają m. in. Andrzej Z. ps. Słowik i Zygmunt R. ps. Bolo, kiedyś liderzy „Pruszkowa", którzy w tym procesie mieli zarzuty dotyczące napadów z lat 90. Trzeci z dawnych bossów, Janusz P. ps. Parasol, został skazany na półtora roku więzienia za podżeganie do handlu bronią.