Tekst z tygodnika "Uważam Rze"
Doskonale pamiętam górnika w Bogdance, który po moim wyjeździe spod ziemi popatrzył na mnie ze zdziwieniem, przeżegnał się, potem siarczyście zaklął i powiedział: „Baba pod ziemią, czyli wypadek będzie". Paradoksalnie bowiem jedyną „górniczą kobietą" akceptowaną w środowisku jest patronka branży, czyli św. Barbara.
Sytuacja powoli zaczyna się jednak zmieniać. Co prawda w myśl międzynarodowych przepisów panie nadal nie mogą bardzo ciężko pracować fizycznie, np. na przodku, czyli w jednym z najtrudniejszych miejsc w kopalni, gdzie udostępnia się pokłady węgla czy miedzi, ale nie ma za to żadnych przeciwwskazań, by zostawały np. sztygarami i nadzorowały pracę górników lub prowadziły pomiary wodne i geologiczne.
Zwłaszcza że nie obowiązuje już w Polsce Konwencja Międzynarodowej Organizacji Pracy nr 45, a od 25 lipca 2012 r. przestał wiązać Rzeczpospolitą Polską art. 8 ust. 4 pkt b Europejskiej Karty Społecznej, który również mówił o zakazie pracy pań w kopalniach na dole. Sprawdziliśmy, jak kobiety radzą sobie w polskich kopalniach węgla kamiennego, gdzie dotychczas najczęściej można je było spotkać raczej na tzw. płuczce, czyli w zakładach przeróbki mechanicznej węgla, które znajdują się na powierzchni.
Powolne oswajanie
W zatrudniającej prawie 60 tys. ludzi Kompanii Węglowej kilkadziesiąt pań, które spotkać można na głębokości kilkuset metrów, to głównie geologowie. Sztygarów w spódnicach brak. Na razie. Za to prezesem tej największej w UE spółki w branży jest kobieta – Joanna Strzelec-Łobodzińska, była wiceminister gospodarki odpowiedzialna za górnictwo. To pierwszy węglowy szef w spódnicy w naszym kraju.