Dlatego teoretycznie dałoby się go rozwiązać dość prosto: PiS przedstawiłby wszystkie możliwe dokumenty, filmy i zdjęcia, które rozstrzygną wszelkie wątpliwości.
Ale tylko teoretycznie. Bo w tym sporze nie chodzi o to, kto ma rację z głosowaniem 16 grudnia. To śmiertelny spór między PiS a opozycją o legitymizację własnych działań. Opozycja robi wszystko, by pokazać, że PiS łamie demokratyczne standardy, więc głosowanie nad budżetem urasta do rangi symbolu.
PiS rozumuje w inny sposób: skoro opozycja gotowa była do tego, by sparaliżować Sejm, rządzący w żadnym wypadku nie mogą ustąpić. Krok wstecz byłby nie tylko znakiem słabości, ale przede wszystkim zaproszeniem do kolejnych sejmowych awantur, które doprowadziłby do jeszcze większego kryzysu. Trudno dziwić się PiS, że nie wierzy, iż Nowoczesna i Platforma nie będą chciały w przyszłości blokować sali posiedzeń plenarnych Sejmu.
Jednak im więcej wiemy o przebiegu tamtych wydarzeń, tym lepiej widać błahość przyczyn tej awantury. W weekend Kancelaria Sejmu przyznała na przykład, że słynne 1000 kanapek, które miało być dowodem na to, że przygotowująca pucz opozycja zamawiała wcześniej jedzenie – jak twierdził Jarosław Kaczyński – było posiłkiem dla głosujących w nocy posłów zamówionym przez... zdominowane przez PiS władze Sejmu.
Tyle tylko że obie strony na przedłużającym się kryzysie tracą. Opozycja, wrzucając filmiki ze śpiewającymi posłami w okupowanym Sejmie, doprowadziła swoją akcję do groteski. PiS zaś swym uporem doprowadził do tego, że znów ma przeciw sobie całą opozycję – łącznie z Kukiz'15 i PSL. Obu stronom powinno więc zależeć na tym, by sytuację rozwiązać.