Mija rok od brexitu i... nic takiego się nie wydarzyło. Chociaż ma być lepiej. Tak czy inaczej brytyjską gospodarkę rozwód z Unią, według wyliczeń ekonomistów, kosztował ok. 4 pkt proc. PKB. I dużo złej krwi. Niektóre spory, takie jak chociażby z francuskimi i hiszpańskimi rybakami, będą trwały latami.
Od prawie jedenastu miesięcy gospodarka brytyjska zmaga się ze skutkami brexitu, bardziej dotkliwymi, niż najwięksi pesymiści przewidywali. Zaczęło się od kolejek na granicach, bo nie udało się zmobilizować wystarczającej liczby celników, którzy odprawiliby ciężarówki. Statki odpływały z brytyjskich portów z towarem pod pokładem, bo magazyny były pełne. Zabrakło kierowców ciężarówek, bo cudzoziemcy, którzy mieszkali na Wyspach na stałe, dowiedzieli się od premiera Borisa Johnsona, że nie są już potrzebni, więc zatrudnili się w innych państwach UE. I wracać nie zamierzali. Nie pomogły zachęty i gwarancja trzymiesięcznej wizy z pozwoleniem na pracę. Warunki nie były dość atrakcyjne, zarobki takie same jak gdzie indziej.
Czytaj więcej
Wielka Brytania mocno ucierpi na tym, że opuściła Unię Europejską.
Puszka Pandory
Właściciele sklepów zorientowali się, jak niedoskonałe były ich systemy dostaw. Pojawiły się puste półki, jakie tylko starsi Brytyjczycy pamiętali – i to z czasów wojny. Nie mówiąc o gigantycznych kolejkach do stacji paliw, bo tych nie było komu dowieźć. Wzrosły ceny, bo bank centralny nie był w stanie opanować inflacji, która rok do roku ma wynieść 4,9 proc. Do tych kłopotów doszły jeszcze skutki pandemii Covid-19, które tylko powiększyły niedogodności.
Wróciła słynna brytyjska biurokracja, wiele firm zrezygnowało z eksportu, bo poddały się pod nawałem nowych dokumentów, jakie trzeba było zdobyć i wypełnić.