Rada Polityki Pieniężnej stoi obecnie przed dylematem, czy dalej podwyższać stopy procentowe, czy poczekać na skutki dotychczasowych podwyżek? W ciągu ostatniego roku stopy wzrosły o 200 pkt bazowych, złoty od początku roku umocnił się o ponad 10 proc. Polska wciąż spełnia kryterium inflacyjne z Maastricht i ma jeden z najniższych poziomów inflacji wśród tzw. rynków wschodzących. Na tle innych rynków wschodzących polska polityka pieniężna wygląda na sensowną i prowadzoną z wyprzedzeniem. Ale jak wiadomo, podwyżki, których dokonywała RPP, były odpowiedzią na rosnącą dynamikę płac w gospodarce i na ich pochodną – szybki wzrost jednostkowych kosztów pracy.
Na początku roku nikt nie spodziewał się jednak tak znacznego wzrostu cen ropy ani cen żywności. Najlepiej widać to na przykładzie ostatnich trzech projekcji inflacji, gdzie ścieżka centralna na 2008 r. w październiku kształtowała się poniżej górnej granicy celu, w lutym jej szczyt w 2008 r. szacowano na ok. 4 procent, a już w czerwcu na ok. 4,5 procent. We wszystkich projekcjach przyjęto założenie, że szok podażowy po stronie cen żywności i ropy ma charakter przejściowy i inflacja wracała pod koniec 2009 r. w okolice 3,5 proc. Jest to założenie, z którym intuicyjnie i fundamentalnie można się zgodzić, ale dużych pieniędzy na tak optymistyczny wariant nie byłbym skłonny postawić, gdyż historia zna przypadki dłuższego utrzymywania się cen znacznie powyżej poziomu równowagi. Tak więc RPP nie może i chyba nie zamierza uznać, że wszystko, co trzeba, zostało zrobione, a teraz trzeba tylko czekać na odwrócenie trendu. Jak bardzo niepewna jest przyszłość, widać doskonale w coraz większej szerokości wachlarza odchyleń projekcji inflacji. Rozszerzenie niepewności prognozy wynika po części ze zmiany modelu, a w części ze znacznego wzrostu niepewności, szczególnie w zakresie perspektyw globalnych.
Teoria ekonomii do końca nie daje nam odpowiedzi, jaka powinna być reakcja polityki monetarnej na globalny szok podażowo-popytowy energii i żywności, przy jednoczesnym spowolnieniu gospodarczym. Jak różne mogą być reakcje banków centralnych, najlepiej widać na przykładzie działań Fedu i EBC. Oczywiście nie można mechanicznie porównywać strategii obu banków, bo zarówno struktura gospodarki (większy udział rynku kapitałowego w PKB w USA), jak i skala problemu (recesja w USA, a „tylko” sygnały spowolnienia w Europie) były odmienne.
Dobre czasy się skończyły i obecnie kraje rozwijające się zamiast eksportować deflację, eksportują inflację
Niemniej Fed na przestrzeni ostatnich czterech kwartałów przykładał wagę głównie do kwestii wzrostu gospodarczego, podczas gdy EBC zwracał uwagę na ryzyko wzrostu inflacji. Od mniej więcej miesiąca widać zmianę retoryki Fedu, który znów zwraca uwagę na ryzyko rosnącej inflacji. Zmianę retoryki wycenił rynek w kształcie krzywych rentowności, które zarówno w strefie euro, jak i w USA wyceniają podwyżki stóp, a jeszcze w kwietniu (na krzywej europejskiej nawet do maja) przewidywały obniżki stóp.