[b]"Rz":[/b] Codziennie słyszymy o kolejnych dowodach ożywienia gospodarczego w Chinach. Czy sądzi pan, że chińska gospodarka rzeczywiście weszła na drogę szybkiego wzrostu?
[b]Justin Lin:[/b] Przyjście ożywienia bardzo ułatwiło to, że rząd już w październiku 2008 r. uruchomił pakiet ratunkowy. Przy tym posunięcie to było bardzo agresywne, bo pakiet miał wartość 685 mld dol., ok. 16 proc. PKB z 2007 r. Te pieniądze miały zostać wydane w ciągu dwóch lat, ale zostały wykorzystane o wiele szybciej. Chiński rząd znany jest też z tego, że jak mówi, że coś zrobi, robi to natychmiast. Wskutek tego już w I kwartale tego roku wzrost inwestycji wyniósł 23 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym. Dlatego też w tym roku Chiny osiągną wzrost na poziomie 7 – 8 proc. i będzie on najwyższy na świecie.
[b]Ale z drugiej strony 20 mln ludzi straciło pracę. Jakiego tempa wzrostu potrzebują Chiny, aby rynek pracy mógł wchłonąć ich z powrotem?[/b]
Te 7 – 8 proc. nie wystarczy. PKB na głowę mieszkańca to tylko 3 tys. dol. I doszliśmy do tego dzięki dziesięcioletniemu okresowi wzrostu na poziomie 8 – 10 proc. Stąd spadek tempa do 7 – 8 proc. powoduje wzrost bezrobocia, zwłaszcza wśród ludzi młodych i migrujących ze wsi. Tyle że Chińczycy potrafią zmienić to, co jest dla nas złe, na to, co dobre. Rząd wykorzystał wzrost bezrobocia, aby bezrobotnym umożliwić szkolenia i podniesienia kwalifikacji. Każdy, kto stracił pracę, mógł skorzystać z rządowych voucherów, którymi można było płacić za kursy i szkolenia. Dzięki temu doszło do masowego wzrostu kwalifikacji pracowników.
[b]Jak to się stało, że tak bardzo ucierpiał eksport? Przecież Chińczycy produkują najczęściej towary tanie, a te podczas kryzysu łatwiej jest sprzedać.[/b]