To przypomina nieco sytuację w Iraku, gdzie Polska też była bardzo zaangażowana we współpracę z Amerykanami, a jednak polska gospodarka, firmy, nie skorzystały na tym. Dlatego tym razem ma się udać?
Faktycznie od przykładu Iraku rozpocząłem moją rozmowę z Amerykanami. Dziś ani Polska, ani Amerykanie nie mogą popełnić tego samego błędu. Uważam też, że Polska nie była gotowa do udziału w odbudowie Iraku na szeroką skalę, ale dziś mamy zupełnie inną układankę geopolityczną. Po pierwsze, musimy myśleć o tym, co będzie, jeżeli ten plan się nie uda. To będzie oznaczało, że graniczymy z Rosją, która chce iść jeszcze dalej na Zachód. Dlatego, podkreślam, to strategiczny interes Polski: powinniśmy wszyscy, na każdym szczeblu, rządowym, przedsiębiorczym, ale też społecznym, wspierać ideę jak najszybszej odbudowy tej części Ukrainy, która jest nadal wolna, bo to tworzy strefę buforową dla nas.
A czego oczekuje pan od rządu?
Kluczową sprawą jest, by rząd miał stałego ministra do spraw odbudowy. Powinien on mieć bardzo duże prerogatywy, to praca na pełen etat, tego się nie da robić z pozycji ministra spraw zagranicznych. Ten pełnomocnik rządu powinien mieć na agendzie to, co trzeba zrobić. Spotkać się z przedsiębiorcami, z organizacjami, prowadzić kampanię wsparcia. Zwróćmy uwagę, że ostatnie wybory wywołały ogromną polaryzację. Coraz więcej osób zaczyna pytać, dlaczego mamy wspierać Ukrainę. Nie rozumieją, że możemy mieć rosyjski mir na naszej wschodniej granicy szybciej niż nam się wydaje. I żadne zakupy uzbrojenia tego nie załatwią.
Jaka jest gotowość biznesu do wejścia w pana pomysł?
Obserwuję ją w czterech organizacjach biznesowych, których jestem członkiem. Zrobiliśmy też ankiety, z których wynikło, że 20 proc. przedsiębiorców chce wziąć udział w projekcie odbudowy Ukrainy, wśród nich są największe polskie firmy prywatne. Nie podam ich nazw z jednego prostego powodu: jestem po pierwszym spotkaniu w Waszyngtonie. Najbliższe sześć miesięcy to będzie test, jak my się odnajdziemy w tej odbudowie, jak rząd do tego podejdzie i jak podejdą do tego Amerykanie.
Jak chcielibyście wykorzystać ten potencjalny fundusz odbudowy?
Uważam, że są dwa kluczowe akurat obszary, w których ja osobiście bardzo chętnie bym inwestował. To infrastruktura i ochrona zdrowia. Te dwa będą kluczowe, jeżeli ta wolna część Ukrainy ma z jednej strony nadal walczyć, a z drugiej strony ma się wzmacniać i przygotowywać do akcesji do UE. W przypadku Iraku fundusze płynęły strumieniami na różne obszary, w infrastrukturę, ale też obronę i zdrowie. Zakładam, że tych inwestorów będzie wielu. W USA dzisiaj jest nadpłynność, jeżeli chodzi o wolne środki. Mówimy o inwestycjach bezpośrednich, chcemy inwestować w ukraińskie firmy, które dzisiaj nie mają płynności, nie mogą dostać kredytu, ale mają potencjał. Takich jest wiele, i właśnie o to chodzi, żeby sektorowo – poza infrastrukturą, czyli budowaniem mostów, autostrad i kolei – inwestować już dziś w ukraińskie firmy. Dać im szanse, know-how, możliwości rozwoju i dostęp do kapitału. Pod warunkiem, że te inwestycje, zwłaszcza te nie w kapitał ludzki, ale w infrastrukturę, będą miały ubezpieczenie, bo to jest najważniejsze.
Biznes amerykański ma bardzo silne wsparcie w ich administracji, w dyplomacji gospodarczej.
Najważniejszym dla wszystkich warunkiem są gwarancje wojenne, na to czekają inwestycje. Po stronie amerykańskiej są zawsze duże fundusze, private equity, które są zainteresowane udziałem w takich inwestycjach. A szanse polskich firm polegają na tym, że jeśli ten amerykański fundusz będzie chciał inwestować w budowę sieci energetycznych czy budowę mostów, autostrad, światłowodów, to musi sięgnąć po specjalistów, a przecież nie będzie ich wszystkich ściągał z USA. To jest właśnie nasza rola, żeby zachęcić inwestorów zagranicznych, choć przyznaję że nie wiem, czy to się uda. Po mojej wizycie w USA widzę znacznie większą złożoność tego problemu. Jednak zawsze sprowadza się ona się do jednego: jeżeli będą gwarancje wojenne, to kapitał będzie płynął. Uważam, że dotknięcie rezerw rosyjskich jest najprostszym rozwiązaniem, najprostszym i nie kontrowersyjnym na arenie międzynarodowej. Niszczycie? Zabieramy. Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy dzisiaj mówią jednak wprost, że zajmowanie czyichkolwiek rezerw i przekazywanie komukolwiek w sposób bezpośredni jest nielegalne.