Gdy w epicentrum kryzysu zbożowego na granicy pytałem znajomego ekonomistę z Ukrainy, czy nie da się pogodzić sprzeczności interesów, po prostu dostarczając tanie ukraińskie ziarno naszym producentom żywności i już w formie gotowych wyrobów słać dalej w świat, odpowiedział: „Ale my nie chcemy być tylko dostawcą surowców, też chcemy rozwijać swój przemysł”.
Ukraińcy nie chcą również być wiecznie dostawcą taniej siły roboczej. Dlatego, gdy wojna się skończy i już pojawią się pierwsze owoce odbudowy ich gospodarki, polskie firmy staną w obliczu tańszej konkurencji tamtejszych wytwórców. Dokładnie tak jak nasza branża transportowa, która wczoraj z radością korzystała z pracy ukraińskich kierowców, ale dzisiaj nie daje już rady w rywalizacji z firmami zza Buga i Sanu. Jeśli jednak polskie firmy zainwestują w Ukrainie, same będą korzystały z atutów odbudowującej się gospodarki.
Zdaje się to rozumieć twórca InPostu Rafał Brzoska. Wzywa do budowy wraz z funduszami amerykańskimi, ale też biznesem z naszego regionu i Skandynawii, funduszu, który wspierałby inwestycje w Ukrainie – nie tylko np. w niszczoną teraz przez wroga infrastrukturę, lecz także w firmy, które w czasie wojny łakną kapitału na przetrwanie i rozwój. Sam deklaruje 100 mln euro.
Czytaj więcej
Polskie firmy chcą siedzieć przy stole, przy którym decydenci ze świata będą dzielić biznesowy tort związany z odbudową Ukrainy. Rafał Brzoska wraz z innymi biznesmenami planuje fundusz odbudowy.
Przedsiębiorcy świetnie rozumieją ryzyko biznesowe. Wiedzą, jak je kalkulować i ograniczać. Ale ryzyka wojennego nie są w stanie zmitygować. Nie ubezpieczą od niego też komercyjne firmy asekuracyjne. A wojna przecież dotyka biznesmenów już obecnych w Ukrainie, w tym polskich. We wrześniu rosyjskie drony uderzyły w zakłady Fakro we Lwowie. Bez znalezienia sposobu na kompensowanie takich strat trudno sobie wyobrazić szersze zaangażowanie kapitału prywatnego. A co, jeśli konflikt się nie skończy, tylko zostanie zamrożony?