Tekst opublikowany w "Plusie Minusie" z 7 listopada - przed ogłoszeniem projekcji amerykańskich mediów dających bezwzględną większość w Kolegium Elektorów Joe Bidenowi.
Gdy w wyborczy wtorek po północy powoli już odrywałam się od internetu i telewizora, były wiceprezydent Joe Biden wygłosił krótkie przemówienie, w którym nie ogłosił się zwycięzcą, ale zasugerował, że nie wyklucza takiej możliwości. Oświadczenie samo w sobie dziwne, ale nic w tej kampanii wyborczej, samych wyborach czy okresie powyborczym nie jest normalne. W tym samym momencie z Białego Domu wyciekły informacje, że prezydent Donald Trump jest mocno niezadowolony (wściekły – mówili niektórzy), że nie tylko ogłoszono Bidena zwycięzcą wyborów w stanie Arizona, ale że zrobiła to stacja Fox News uchodząca za najmocniej popierający go kanał.
Arizona jest niewielkim stanem, który ma tylko 11 elektorów – na 270 potrzebnych do wygrania wyborów. Ale w noc z wtorku na środę jest bardzo ważne, który kandydat, przed podliczeniem wszystkich głosów, przekona wyborców, że to on jest zwycięzcą. Nie chodzi tu o psychologię, po prostu nie jest wykluczone, że przez dłuższy czas oficjalne (i nawet nieoficjalne) wyniki nie będą znane i wiele spornych problemów będzie rozstrzyganych przez sądy, a może nawet – jak się przyjęło od kilku miesięcy – przez ulicę. Potrzebne jest więc wstępne ustawienie się w pozycji zwycięzcy i zepchnięcie przeciwnika do roli pokonanego, skoro to ten drugi będzie odwoływał się do sądów.
W godzinę po Bidenie więc i Trump wygłosił swoją krótką mowę do kilkuset zaproszonych gości w Białym Domu – wszystkich bez masek. Stwierdził, że właściwie to on wygrał wybory, że media jak zawsze oszukują i nie chcą ogłosić jego zwycięstwa, i że zwróci się do Sądu Najwyższego, by natychmiast wstrzymano wszystkie głosowania, bo na pewno są oszukańcze. Problem w tym, jak zauważyli natychmiast czołowi komentatorzy Fox News, że wybory już są w pełni zakończone, a to, co powoduje opóźnienia w ogłaszaniu wyników, to liczenie oddanych już głosów.
Tygodnie niepewności
Od miesięcy Trump podawał w wątpliwość uczciwość głosowania korespondencyjnego, mówił o milionach nielegalnych głosów oddawanych tą drogą i sugerował, że głosowanie pocztą nie jest związane z pandemią, ale z zamysłem demokratów odsunięcia go od należnej mu władzy. Teorię tę odrzucili właściwie wszyscy politycy i obserwatorzy, zwłaszcza że w wielu stanach możliwość głosowania korespondencyjnego istnieje już od dawna. Największym problemem z głosowaniem przez pocztę okazał się nowo mianowany przez Trumpa poczmistrz generalny – jego znajomy i kontrybutor, który dokonywał wielu wysiłków, by spowolnić pracę podległej mu instytucji.