Strachy na Lachy są problemem, o którym trzeba pisać serio. Pochopnie sądzimy, że na odgórne straszenie jesteśmy odporni. Nie sądzę. Nie zauważyliśmy, jak w III RP osunęliśmy się w politykę popłochu. Kiedyś gracze polityczni głównego nurtu studzili obawy. Obecnie bez solidnego nastraszenia rodaków nie ma mowy o dobrym przemówieniu sejmowym czy ćwierkach na platformie X.
Jak działa strach w polityce
Tymczasem strach to namiętność ważna i specyficzna politycznie. Sprawia, że człowiek rozedrganą wyobraźnią wybiega w przyszłość – lecz tylko w jednym kierunku. Ani się obejrzy, pędzi w stronę złych i bardzo złych scenariuszy. Dygocząc na myśl o mrocznym jutrze, przestajemy dostrzegać, kim jesteśmy tu i teraz. Nasze działania polityczne to bardziej odruchy bezwarunkowe niż zimne kalkulacje. Jak uważał Spinoza, strach po prostu odrywa nas od teraźniejszości.
Czytaj więcej
Dziś zarzucanie komuś faszyzmu stało się sprawą opinii, a nie rozmową o faktach. Z badań wynika zresztą, że 87 proc. zwolenników demokratów uważa Trumpa za faszystę. Z kolei 41 proc. zwolenników republikanów sądzi, że to Harris jest faszystką.
Niestety, na życie w politycznym strachu jesteśmy skazani. Nie tylko z powodu wojny w Ukrainie czy zhakowanej przez Rosję suwerenności Gruzji. Dlatego że na tle historii nasze więzi pozostają bardziej więziami strachu niż bukolik.
Musimy nauczyć się umiejętnie odróżniać strachy
W ostatnim półwieczu wyróżniły się dwa wybuchy politycznej jedności: Sierpień 1980 oraz Solidarność 2022. Obie fale entuzjazmu były jednak podskórnie związane z trwogą, której źródło było to samo: Moskwa. W polskiej polityce ważna powinna być zatem, po pierwsze, racjonalna umiejętność odróżniania strachów, a nie bezmyślne sianie paniki. Po drugie, aptekarska sztuka wynajdowania odpowiednich środków, aby realnie oddalić od nas źródło geopolitycznego zagrożenia.