Biznesmen Leszek Czarnecki poddał się badaniu tzw. wykrywaczem kłamstw w śledztwie dotyczącym korupcyjnej propozycji, którą miał mu złożyć Marek Ch., ówczesny przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. Jak ustaliła „Rzeczpospolita", w ubiegłym tygodniu w taki sam sposób został sprawdzony Marek Ch. – Czekamy na wyniki – mówi nam jeden z prokuratorów. Chodzi o ustalenie, czy na karteczce faktycznie zapisano kwotę żądanej łapówki – to wersja biznesmena, której zaprzecza Marek Ch.
Sprzeczne zeznania
Śledczy liczą, że wariograf (a właściwie poligraf) pomoże usunąć sprzeczności w zeznaniach dotyczących przebiegu spotkań Czarneckiego z szefem KNF pod koniec marca 2018 r. Konkretnie – podpowie, kto mówił prawdę, a kto się z nią mijał. – Wyniki badania możemy jednak potraktować jako wspomagające, a nie jako koronny dowód – zaznacza nasz rozmówca.
Wcześniej Czarneckiego i Marka Ch. poddano konfrontacji, ale nie przyniosła ona przełomu. – Panowie zostali przy swoich wersjach – mówi nam osoba znająca kulisy sprawy. Dlatego sięgnięto po badanie, które jest uznawane za kontrowersyjne, zwłaszcza wobec świadków.
Badanie przeprowadzono w siedzibie Prokuratury Okręgowej w Warszawie, w ramach tzw. pomocy prawnej. Rozpoczęło się rano, a zakończyło po kilku godzinach. Zestaw pytań, które biegły zadał Czarneckiemu, przygotował katowicki prokurator prowadzący śledztwo.
Leszek Czarnecki, bankier i deweloper, potajemnie nagrał spotkanie z szefem KNF Markiem Ch. w jego gabinecie. Jednak o najistotniejszej kwestii – rzekomej łapówce za pomoc bankom biznesmena – w nagraniu nie ma mowy; jej kwota miała się znaleźć na karteczce, jaką podsunął Ch. Według Czarneckiego zapisał na niej 1 proc. (wartości banków w ciągu trzech lat, co daje ok. 40 mln zł – jak podała „Gazeta Wyborcza", która ujawniła sprawę).