W „Behawioryście” pisał pan: „Nie wiesz, że ludzie nie posiadają sekretów? To one posiadają ich”. Takimi sekretami między pisarzem a czytelnikami mogą być książki?
– Pewnie. Wydaje mi się, że każda książka to w pewien sposób niedostępne dla zewnętrznego świata spotkanie dwóch osób – tej, która powieść napisała i tej, która ożywia ją w swoim umyśle. Z natury rzeczy w takiej sytuacji wszystko staje się sekretem, zostaje otoczone pewnym nimbem tajemniczości i wchodzi do sfery prywatnej.
W Polsce przyjęło się powiedzenie: „Polacy nie czytają książek”, a tymczasem kogo nie spytać na ulicy o Remigiusza Mroza – każdy odpowiada poprawnie. Z czytaniem lektur w naszym kraju jest jak z disco-polo?
– Chyba nie, bo czytanie nigdy nie było i nie będzie obciachowe. Jeśli ktoś mija się z prawdą jako respondent badań statystycznych, to idzie raczej w drugą stronę, przyznając się do czytania trochę na wyrost. Ale rzeczywiście jest tak, że wyniki sprzedażowe mówią jedno, a dane państwowych instytucji co innego. W pewnym sensie trudno się dziwić, bo te same instytucje całą swoją rację bytu opierają właśnie na tym, by czytelnictwo krzewić. A poza tym nie od dziś wiadomo, że statystyką można udowodnić tak naprawdę wszystko. I tylko czasem prawdę.
Autograf czy fotografię z Remigiuszem Mrozem chciałoby mieć większość czytelników, nie tylko w Polsce. Ale nurtujące jest to, co myślał pan w chwili, gdy ktoś po raz pierwszy podszedł i powiedział: „Poproszę autograf” albo „Zrobimy sobie zdjęcie?”.