Problem polega na tym, że prawo do orzekania będą miały osoby, które doświadczenie zdobywały tylko i wyłącznie teoretyczne. Praktyki rzeczywiście w szkole są i są bardzo intensywne. Wiele osób je chwali, ale jest też sporo osób, które krytykują ten sposób zdobywania wiedzy.
Jak to ministerstwo uzasadnia? Dlaczego ci ludzie mają zdawać egzamin na sali sądowej, skoro mają tylko teoretyczne doświadczenie?
Jest to sposób wzorowany na innych europejskich krajach kontynentalnych. Jest to model bardzo ekonomiczny. Kształcimy sędziego już bardzo wcześnie, inwestujemy w niego.
Mamy transparentne zasady - rozwiązanie które pomija drogę konkursową. Asesorem zostaje się po zdaniu egzaminu, co jest przejrzystym sposobem sprawdzenia kwalifikacji. Sugestie ze strony ministerstwa wskazują na to, że jeśli tej osobie nie „powinie się noga", to ma zagwarantowany urząd sędziego.
Czy tu nie ma zagrożenia dla niezawisłości takiej osoby w orzekaniu?
Oczywiście tak. W przypadku asesorów czyli sędziów na próbę nie mamy gwarancji niezawisłości. Decydujący o tym, którzy asesorzy obejmą urząd sędziego, będą wywierać wpływ. Nawet jeśli to będzie wpływ nieformalny, to będzie wywierał wpływ na asesorów, czyli potencjalnie na ich orzecznictwo. Można zastanawiać się na ile ten wpływ będzie istotny zważywszy na to, że będą orzekać w sądach rejonowych.
Nie wracamy do punktu wyjścia, kwestionowania niezawisłości asesorów?
Tak. Poza tym również można powiedzieć, że konserwujemy system, w którym nie ma weryfikacji cech osobowościowych kandydatów do pełnienia tego urzędu. To nie jest tylko kwestia ogromnej znajomości prawa, sporządzania pism. Sędzia powinien też dobrze się komunikować, powinien umieć zapanować nad salą rozpraw, powinien mieć autorytet i budzić zaufanie. Tego nie sprawdza ta procedura.