– Po raz pierwszy powstał program, który podchodzi kompleksowo do wszystkich rozwiązań w zakresie retencji, żeglugi, zapobiegania powodzi oraz małej retencji w rolnictwie – mówił w czwartek Marek Gróbarczyk, minister gospodarki wodnej i żeglugi śródlądowej, podczas zwołanej pośpiesznie konferencji prasowej na tle wysychającej Wisły.
14 mld na łapanie wody
To doniosły moment dla gospodarki, pod obrady Rady Ministrów ma trafić kompleksowy plan poprawy retencji w całym kraju. O rozpoczęciu działań, od kompleksowej analizy stanu polskiej retencji po wielkie inwestycje, rząd ma postanowić za pomocą uchwały, prawdopodobnie – w przyszłym tygodniu. To dość wrażliwy politycznie projekt, który będą prowadziły kolejne rządy, ponieważ zgodnie z zapowiedziami ruszy dopiero w 2020 r., a ma potrwać do 2027 r., z możliwością przedłużenia jeszcze o trzy lata. Prowadzić mogą go więc ministrowie nawet trzech kolejnych rządów.
– Jest to jedyne rozwiązanie, które może dziś zahamować ten bardzo niebezpieczny stan, bo susza uderza nie tylko w rolnictwo, ale oddziałuje negatywnie na energetykę – mówił w czwartek Gróbarczyk. Dodał, że obecnie jest wiele inicjatyw „pseudoekologicznych", które mogą doprowadzić za rok nawet do wyschnięcia Wisły, nie zdradził jednak, które konkretnie pomysły ekologów ma na myśli. – Ten program jest jedynym właściwym kierunkiem, który może doprowadzić do utrzymywania wód w Polsce na poziomie takim, który zabezpieczy odpowiedni poziom wody – podkreślał minister.
Może mieć o tyle rację, że trudno, by z polską retencją, tj. zatrzymywaniem wody przepływającej przez kraj, było gorzej. – Przez prawie 50 lat gospodarka wodna była zaniedbana – mówi „Rzeczpospolitej" dr hab. inż. Bogdan Ozga-Zieliński, profesor Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Wyjaśnia, że zalewy Włocławek i Solina były wybudowane w latach 60., dopiero ostatnio powstały dwa zbiorniki na Odrze i Wiśle, po 25 latach od ich zaprojektowania. – Proces podejmowania decyzji w zakresie gospodarki wodnej w pewnym momencie ustał ze względów finansowych i ruchów proekologicznych, które stwierdziły, że tego typu inwestycje szkodzą środowisku – mówi profesor.