Jak Urzędu Ochrony Dzieci w Norwegii dba o dobro dzieci

Osoby zatrudnione w Barnevernecie są zazwyczaj zdecydowanie przeciwne, aby ktoś był świadkiem tego, jak traktują rodziców i dzieci – pisze ekspertka.

Aktualizacja: 22.02.2019 06:42 Publikacja: 21.02.2019 17:08

Jak Urzędu Ochrony Dzieci w Norwegii dba o dobro dzieci

Foto: AdobeStock

Wydalenie z Norwegii polskiego konsula Sławomira Kowalskiego uwypukla istotne cechy praktycznego funkcjonowania norweskiego systemu ochrony dzieci.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych Norwegii twierdzi, że konsul Kowalski dopuścił się gróźb, a częściowo był wręcz brutalny wobec funkcjonariuszy publicznych. Mieszkańcy Polski powinni jednak wiedzieć, że źródłem tych oskarżeń są pracownicy Barnevernetu (w dosłownym tłumaczeniu nazwa ta oznacza Urząd Ochrony Dzieci). Nic, ani w nagraniu wideo z Hamaru, ani w innych materiałach, w żaden sposób nie potwierdza zarzutów stawianych doktorowi Kowalskiemu.

Czytaj także: Zagraniczne świadczenia na dzieci w ojczyźnie nie tylko dla pracowników - wyrok TSUE

Podobne oskarżenia są często formułowane przez pracowników Barnevernetu względem rodziców. W niektórych sprawach rodzice działali rozsądnie i nagrywali wszystko, co miało miejsce. Właśnie dzięki temu mogli udowodnić, że sami nie okazywali nawet cienia podenerwowania, a osobami, które dopuszczały się gróźb, byli pracownicy Barnevernetu!

Osoby zatrudnione w Barnevernecie są zazwyczaj zdecydowanie przeciwne, aby ktoś był świadkiem tego, jak traktowani są przez nich rodzice i dzieci. Wypraszają oni osoby postronne, wykorzystując tego rodzaju sytuacje przeciwko rodzicom, jeśli zdecydują się oni nagłośnić sprawę. Sądy wtórują argumentom Barnevernetu, że upublicznianie sprawy godzi w dobro dziecka. W rzeczywistości jednak w większości spraw czymś dobrym dla dziecka jest, jeśli rodzice mogą publicznie dowieść, że je kochają i robią wszystko, co w ich mocy, aby odzyskało wolność i wróciło do domu, zaś to, co złe, pochodzi ze strony Barnevernetu.

Nauka o najmłodszych

Od około 1994 roku śledzę sprawy dotyczące ochrony dzieci, zwłaszcza w krajach skandynawskich. W wiele spośród nich byłam bezpośrednio zaangażowana. Zapoznałam się również z literaturą wykorzystywaną jako podręczniki, zarówno dla studentów uczących się na kierunkach związanych z ochroną dzieci [w Norwegii funkcjonują wyspecjalizowani pracownicy socjalni, którzy zajmują się tylko ochroną dzieci – uwaga tłum.], jak i dla studentów prawa – w zakresie, w jakim studia prawnicze związane są z sytuacją prawną najmłodszych. Pracowałam też jako biegły w sądzie. W konsekwencji doszłam do następującego wniosku:

Ochrona dzieci nauczana zarówno na poziomie studium zawodowego, jak i na norweskich uniwersytetach opiera się na błędnych fundamentach. Jej podstawą jest przekonanie, że więź z rodzicami biologicznymi nie ma dla dzieci szczególnej wartości, podczas gdy bardzo ważne są materialne warunki, w jakich przebywa dziecko, mają one bowiem stymulować jego rozwój; że rodzice są zasadniczo najniebezpieczniejszymi wrogami swoich dzieci; że objęcie opieką publiczną jest dobre dla dzieci. Dlatego właśnie społeczeństwo nie może zadowolić się twierdzeniami pracowników Barnevernetu, według których zabranie dzieci z rodzin biologicznych rozważane jest tylko w bardzo skrajnych przypadkach.

Tego rodzaju twierdzenia nie są zgodne z prawdą. Obecnie intensywnie szerzona jest propaganda, zgodnie z którą sprawy dotyczące ochrony dzieci podejmowane są głównie względem rodziców dopuszczających się przemocy lub wykorzystujących swoje dzieci. Propagandę tę wielu obcokrajowców przyjmuje za obiektywne informacje. Jednakże statystyki z najbardziej wiarygodnych źródeł, takich jak norweski urząd statystyczny (w języku norweskim skrótowo określany jako SSB – Statistisk sentralbyra), pokazują, że przemoc fizyczna stanowi od 2 do 3 proc., a kazirodztwo i inne formy wykorzystywania seksualnego dzieci mniej niż 1 proc. okoliczności, które uzasadniały podjęcie działań przez Barnevernet. Najczęściej pojawiającym się zarzutem jest natomiast niejasne twierdzenie o „niewystarczających zdolnościach rodzicielskich", uzasadnione pseudopsychologicznymi teoriami, które mają wyjaśnić, na czym „niewystarczające zdolności rodzicielskie" rzekomo polegają, lub nawet daleko idącymi prognozami, że deficyt zdolności rodzicielskich może pojawić się dopiero w przyszłości.

Powyższe przekonania bazują na błędnej ideologii, która z kolei opiera się na założeniach spekulacyjnej psychologii klinicznej, rozprzestrzeniającej się dość szybko po wielu krajach. W związku z tym realna ochrona dzieci jest zagrożona również w innych państwach niż Norwegia. Norwegia przyczynia się jednak do jej rozwoju poprzez transferowanie dużych sum zarobionych na ropie naftowej z Morza Północnego szczególnie do krajów Europy Wschodniej, aby „pomóc" im w budowaniu systemu ochrony dzieci na analogicznych do Norwegii zasadach. Służy to również nawiązywaniu współpracy z pracownikami norweskiego Barnevernetu w zakresie prowadzonej względem rodzin polityki.

Groźne przepisy

Nie tylko praktyczne funkcjonowanie Barnevernetu, ale także związane z nim prawodawstwo pozostaje niezadowalające, a w ciągu ostatnich 30 lat uległo jedynie pogorszeniu. Poprzez kilka nowelizacji i zmian legislacyjnych prawo rodziców do ochrony i podejmowania związanych z dziećmi decyzji było krok po kroku ograniczane. Zakłada się, że personel przedszkoli, szkół oraz placówek służby zdrowia posiada wysokie kompetencje w zakresie indywidualnej oceny, co leży w „najlepszym interesie dziecka" i ma obowiązek zgłaszania do Barnevernetu swoich wszelkich „obaw". Prawdziwe metody obserwacji i oceny praktycznie jednak nie istnieją.

Norweski system publicznej opieki nad dziećmi jest niewątpliwie intratnym przemysłem, przynoszącym jednak korzyści na ogół tym jego uczestnikom, którzy pracują za wynagrodzenie, a jedynie z rzadka dzieciom. Skutki, jakie niesie ze sobą wdrażanie w życie tego rodzaju ideologii, są widoczne w statystykach. Osoby, które dorastały choćby częściowo pod pieczą Barnevernetu, radzą sobie znacznie gorzej niż ich rówieśnicy – także ci, którzy dojrzewali w bardzo trudnych warunkach społecznych, ekonomicznych i osobistych, ale z własnymi rodzicami. Relacja miłości między dzieckiem a jego własnymi rodzicami jest unikalna i cenniejsza niż jakiekolwiek jej zamienniki.

Dla zamieszkujących Norwegię polskich rodzin obecność konsula Kowalskiego – osoby o dużej świadomości etycznej, oferującej pomoc w tragicznej sytuacji zagrożenia, zachodzącej, gdy podejmowane są interwencje ze strony Barnevernetu – była rzeczywiście niezwykłym błogosławieństwem. Dla społeczeństwa norweskiego zmuszenie doktora Kowalskiego do wyjazdu oznacza, że również ono traci cechujące go wnikliwość i odwagę. Autor - OPIS: Autorka pracowała jako profesor lingwistyki na Uniwersytecie w Bergen, obecnie przebywa na emeryturze. Była członkiem naukowej rady doradczej przy Stiftelsen för rättspsykologi (Fundacji Psychologii Sądowej) w Sztokholmie. Występowała jako biegły w sprawach dotyczących ochrony dzieci przed norweskimi okręgowymi radami pomocy społecznej oraz sądami

Nieruchomości
Sąd Najwyższy wydał ważny wyrok dla tysięcy właścicieli gruntów ze słupami
Konsumenci
To koniec "ekogroszku". Prawnicy dla Ziemi: przełom w walce z ekościemą
Edukacja i wychowanie
Nie zdał egzaminu, wygrał w sądzie. Wykładowcy muszą przestrzegać zasad
Sądy i trybunały
Pomysł Szymona Hołowni nie uratuje wyborów prezydenckich
Edukacja i wychowanie
Uczelnia ojca Rydzyka przegrywa w sądzie. Poszło o "zaświadczenie od proboszcza"
Materiał Promocyjny
Nest Lease wkracza na rynek leasingowy i celuje w TOP10