"Rzeczpospolita": Procedurą karną zajmuje się pan przez ponad pół wieku. I niejedno pan widział. Jak pan ocenia odwrót od kontradyktoryjnego procesu?
profesor Stanisław Waltoś: Źle. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, odwrót od reformy nastąpił, gdy rozpoczęło się jej wcielanie w życie. Nie dano jej szans, aby zaczęła działać. A wydano mnóstwo pieniędzy na szkolenia i oprzyrządowanie reformy. Po drugie, nastąpił powrót do systemu, w którym sąd, czyli w praktyce w znakomitej większości wypadków jeden sędzia, zobowiązany jest do angażowania się w dochodzenie do prawdy. Na nim z powrotem spoczywa odpowiedzialność za wyjaśnienie wszystkich ważnych okoliczności sprawy. Gdy prokurator jest nieobecny na rozprawie lub nie jest aktywny, na sądzie spoczywa wówczas obowiązek przeprowadzania dowodów z urzędu. Wchodzi on zatem w rolę prokuratora. Powrót do starego systemu spowoduje poza tym ponowne przewlekanie się procesów.
Obecnie prokuratorzy pełnią rolę oskarżyciela we wszystkich sprawach z wokandy z jednego dnia, nawet gdy nie mieli z nimi styczności.
Tak, często nie znają akt. Cały ciężar spoczywa na jednym sędzim. W praktyce, w znakomitej większości spraw karnych, nie mamy bowiem sądów kolegialnych. I to zarówno w pierwszej, jak i w drugiej instancji.
Kapituła wyróżniała pana za 13. wydanie podręcznika „Proces karny. Zarys systemu". Ze względu na zmiany prawa wielokrotnie musiał pan go modyfikować. Chociażby w 1995 r. został zmieniony w ok. 40 proc., w 1998 r. – ok. 75 proc. , a w 2003 r. – w 20 proc. Czy częste zmiany procedury są korzystne?