Duda wygrał, Kaczyński szykuje niespodzianki

O ostatniej kampanii i jej konsekwencjach powiedziano i napisano już tyle, że sama dyskusja staje się osobnym tematem. Dlatego postanowiłem o niej opowiedzieć po części słowami innych.

Publikacja: 24.07.2020 10:00

Jarosław Kaczyński wsparł kampanię prezydenta, występując tuż przed I turą na Forum Młodych PiS w Lu

Jarosław Kaczyński wsparł kampanię prezydenta, występując tuż przed I turą na Forum Młodych PiS w Lublinie. Ale już po wyborach Prezes zbagatelizował odwrócenie się młodych ludzi od Andrzeja Dudy, stwierdzając, że mają małe doświadczenie życiowe, więc ulegają wrogim mediom

Foto: EAST NEWS

Czasem warto zacząć od konstatacji najprostszej: PiS wygrywa po raz kolejny, tym razem nie czysto partyjną większością, bo prezydenturę bierze się szerszym poparciem. Warto to napisać, kiedy w mediach opozycyjnych kolejne zwycięstwo prawicy przedstawia się jako zaczyn porażki, ba, jako jej porażkę. A oto na początek wnioski Jaremy Piekutowskiego, komentatora think tanku Nowa Konfederacja.




PiS dla Polaków

Dlaczego cały czas rządzi PiS? – zastanawia się Piekutowski. „Po 1989 r. głównymi problemami Polaków, przynajmniej uświadomionymi, były trzy kwestie: brak pracy, brak pieniędzy w portfelu i brak poczucia godności i bycia szanowanymi. Bezrobocie spadło samo, praca jest. Drugi i trzeci problem z kolei rozwiązał PiS, przynajmniej dla dużej części społeczeństwa. Dlatego Polacy gotowi są płacić cenę rozwałki w sądownictwie, słabości państwa, koszmarnych mediów publicznych, dziwnych związków tronu z ołtarzem, bardzo złej polityki zagranicznej polegającej na obrażaniu się na zmianę z dziecięcą ufnością, fatalnego stanu usług publicznych etc. I nie można się za to na ludzi boczyć, bo te trzy problemy były poważne i jakoś nikt wcześniej sobie z nimi tak dobrze nie poradził" – pisze.

Dalej twierdzi, że nawet Partia Razem, choć może umiałaby zapewnić lepsze usługi publiczne, nie potrafiłaby dać wielu Polakom poczucia godności. „Bo ludzie wyczuwają, kiedy traktuje się ich jako biomasę". Ta uwaga dotyczy także Platformy Obywatelskiej, choć ta akurat miała osiem lat na uporanie się z kłopotami państwa i najszerzej pojmowanej sfery publicznej. Na końcu puenta: „W zasadzie nie widzę wyjścia z tego klinczu, chyba że byłby to jakiś bardziej cywilizowany PiS, a takiego nie widać na horyzoncie".

Można by jeszcze dodać nie najgorsze wyniki gospodarki w dobie pandemii. Tak PiS się trzyma całkiem krzepko. Ja też, jak Piekutowski, nie bardzo widzę na horyzoncie jego „bardziej cywilizowanego następcy".

Społeczną rolę PiS, tyle że bez awanturniczych pomysłów ustrojowych, próbował choć w części przejąć nowy, konserwatywniejszy, choć i bardziej miejski PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza. Nie udało się. Ostatecznie ani nie wszedł głębiej na pole Platformy Obywatelskiej, ani nie odebrał wyborców Andrzejowi Dudzie. Także Lewica jest nadal zbyt kawiorowa, aby stać się jednym z biegunów osi podziału.

O próbach tworzenia lepszego PiS przez wyodrębnianie prawicowych kanap z jego głównego korpusu nie ma co mówić. To już było i się nie udało. Rolę bardziej cywilizowanego PiS próbuje odegrać nawet Konfederacja. Paradoksalnie przy dużo bardziej ideologicznym, zwróconym w prawo programie, i przy szokujących facecjach Janusza Korwin-Mikkego czy Grzegorza Brauna, trzydziesto-, czterdziestolatkom spod znaku Krzysztofa Bosaka się to marzy. Podkreślają dziś swoją merytoryczność i republikańskiego ducha, kokietują tym młodzież.

Ale Konfederacja jest krystalicznie wolnorynkowa. Zbiera tego efekty, skupiając amatorów „walki z socjalizmem", ale trzon polskiego społeczeństwa coraz mocniej wiąże się z czymś, co politolog Jarosław Flis nazwał „konserwatyzmem opiekuńczym". Formacja Bosaka ma najwyżej szansę – coraz większą – na trzecie miejsce i rolę języczka u wagi.

Rolę na odegranie nowego PiS ma tylko... PO, możliwe, że wspólnie z ruchem Szymona Hołowni. Nie w tym sensie, że wyprze PiS ze sceny i zajmie jego miejsce, a w tym, że pozbawi je większości. W polityce amerykańskiej republikańską większość zmieniała demokratyczna i na odwrót – było to coś więcej niż zyskanie pakietu kontrolnego w pojedynczych wyborach. Trzeba zbudować odpowiednią koalicję różnych, czasem z trudem dających się pogodzić, interesów do zaspokojenia emocji i do połechtania.

Szansa dla patrycjuszy

PO ma pewien potencjał. Od dawna nie jest partią ekonomicznego liberalizmu. Ona także obiecuje zaopiekowanie się Polakami. Możliwe, że gdy polityczna wojna nabrała charakteru totalnej wojny kulturowej, platformerscy „patrycjusze" (sformułowanie prof. Flisa) gotowi byliby nawet płacić wyższe podatki, byleby swoim, a nie tym przeklętym pisowcom. Nawet jeśli kierunki polityki społecznej były kamieniem węgielnym polskich sporów, dziś nie o nie w pierwszym rzędzie chodzi. Tu PiS o wielu aksjomatach, z masowym rozdawnictwem na czele, przesądził.

Oczywiście, pozostaje kwestia zaufania. Platforma przez osiem lat rządów nie miała pieniędzy na cele społeczne, można by rzec – systemowo. PiS rozdrapuje publiczne instytucje jak może, rozdaje swoim gorliwiej od dawnego PSL, ale dzieli się ze społeczeństwem. Ta okoliczność wciąż jest żywa, choć przewidywano brak wdzięczności obdarowywanego ludu. Tym razem wykazał się pamięcią.

Mamy jeszcze jedną okoliczność: pełne klasowej wyższości, a czasem zwykłej pogardy, głosy celebrytów, które były nieocenioną pomocą dla rządzących. I wulgarność wyrażoną na koniec sławnymi ośmioma gwiazdkami. Można nawet pytać, czy to nie Tomasz Lis i jego dowcipni koledzy są współautorami zwycięstwa Dudy. Pewności nie mamy, ale podejrzenie jest uprawnione.

Politycy PO tak daleko się nie posuwali, a Rafał Trzaskowski próbował pozyskać wszystkich, ogłaszając elegijnie, że to Duda i obecny rząd „dzielą Polaków". A jednak, jak zwraca uwagę Jarosław Flis w arcyciekawym wywiadzie dla Grzegorza Sroczyńskiego, ciężko się było wyzbyć wrażenia, że ich kampania to ewangelizacyjna akcja mająca wyciągnąć Polaków z bagna, w jakie się sami wepchnęli. Socjolog zwraca uwagę na drobiazgi, łącznie z tym, że kandydat PO chwalił się swoimi związkami z muzyką jazzową. „Tusk by czegoś takiego nie zrobił" – tak zabrzmiała konkluzja. Dawny premier potrafił być jego zdaniem równocześnie patrycjuszem i człowiekiem z ludu.

Pytanie, co tu jest ważniejsze: treść polityki (tej dawniejszej) czy też forma. Po wyborach po stronie opozycji padają rozliczeniowe głosy i to ze strony tak zaskakujących postaci, jak weteran obu stron barykady Michał Kamiński, który zarzuca PO lekceważenie zwykłych Polaków. Z kolei superpragmatyk Robert Krasowski przekonuje w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym": Skończcie te rozprawy o końcu demokracji, bo ona kwitnie, nawet jeśli w innej niż za waszych czasów postaci.

Ale też słychać głosy takich ludzi jak Krystyna Janda, która ogłasza, że „straciła wspólny język z własnym narodem". Filozof Tadeusz Gadacz narzeka na „wiejskich buraków", a liberalni internauci próbują organizować bojkot Podkarpacia lub zgoła całej polskiej wsi. Politycy Platformy udają, że nie słyszą ani wezwań Kamińskiego, ani lamentów swoich utytułowanych zwolenników.

Na forum Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych padły wezwania do wprowadzenia testów dopuszczających do wyborów – w południowych stanach USA służyły one kiedyś do dyskryminowania wyborców murzyńskich. Wezwania: „trzeba ich lepiej edukować" należą do łagodniejszych. Ludzie PiS i propisowscy komentatorzy chętnie to nagłaśniają. I utwierdzają się w przekonaniu, że ich dominacja będzie trwała wiecznie, skoro „tamci są tacy".

Jednak równowaga

Tym to ciekawsze, że jak twierdzi prof. Flis, mamy do czynienia ze stanem równowagi. Jaka to równowaga, można spytać, skoro PiS wygrał po raz szósty i ma wszelkie narzędzia, aby umocnić swoje władztwo? Może próbować dokończyć „reformę" sądów, tym razem sięgając po środki ostateczne. Pod pretekstem spłaszczenia sądowej struktury naprawdę spróbować czystki wśród sędziów – wyroki nie zawsze satysfakcjonują rządzących. Może poważyć się na próbę wypychania niewygodnych inwestorów z rynku medialnego i zmieniać geografię mediów. Może okrajać uprawnienia niewygodnych samorządów.

Flisowi chodziło o równowagę społeczną: o to, że żadna ze stron nie jest w stanie zdobyć nad drugą trwałej i miażdżącej przewagi. Że nie powtórzy się w Polsce scenariusz węgierski, na przykład nie zostanie zbudowana związana z prawicą oligarchia biznesowa. To wynika z faktu, że nikt tu nad nikim nie zapanował ostatecznie. Nawet większość parlamentarna jest więcej niż krucha, a próba jej poszerzenia może prowadzić do nowych niesnasek w obozie rządowym.

Także znaczna część ludu trwa przy opozycji, zwłaszcza w północnej i zachodniej części kraju, a „kaczyzm", czyli pewien rodzaj podejścia do polityki, nacechowany nieufnością i generowaniem konfliktów, nie do końca zszedł w dół, czego wyrazem są wybory samorządowe, nawet w mniejszych miejscowościach. Obie „połowy" Polski są bardziej do siebie podobne, niż przedstawiają to grzmiące deklaracje polityków i celebrytów. I też między elitami a ludem rozziew, choćby w poziomie z zadowolenia z rzeczywistości, jest mniejszy niż w wielu krajach. W tej sytuacji w Polsce, zawsze mocno pękniętej, przeważnie właśnie niemal pół na pół, łatwo o korektę wyniku.

Politycy PO nie mają na razie pomysłu na przyśpieszenie tej korekty. Ich rozpaczliwa próba godzenia sprzeczności różnych grup obecnego i potencjalnego elektoratu, tak malowniczo opisana przez innego profesora Rafała Chwedoruka w rozmowie z Piotrem Witwickim w „Plusie Minusie", nie wyszła poza etap mylących, jałowych sygnałów. Pozostaje im wciąż bardziej czekanie na dogodny moment, kiedy „wszystko się odwróci".

Jeśli szczytem marzeń ma być scenariusz imitowania jakiegoś ruchu społecznego, Nowej Solidarności, to on się wyczerpie po kilku miesiącach. Osłonka opadnie, odsłaniając nagie partyjne struktury. To się pewnie zresztą nie uda nawet Szymonowi Hołowni. W Polsce nie ma tradycji takich ruchów, mobilizacja będzie dotyczyć tylko pewnych momentów i spraw. Tym bardziej nie uda się to politykowi Trzaskowskiemu. Na dokładkę Jan Rokita w ciekawym artykule w „Sieciach" przewiduje, że prezydent Warszawy nie utrzyma pozycji lidera swojego środowiska. Że za trzy lata będzie tam jednym z kilkunastu.

Co z młodymi

Co nie oznacza, że PiS może spać spokojnie, pomimo tak optymistycznego dla tego obozu początku artykułu. Rację ma prof. Chwedoruk, że polityka nie tylko w Polsce coraz mocniej zaczęła dotyczyć wyłącznie dnia dzisiejszego, co powoduje, że nikt nie bada długofalowych skutków różnych decyzji ani nie planuje rozwoju społeczeństwa za lat kilkadziesiąt. Ale w tym przypadku pojawia się pytanie, czy partie nie powinny przynajmniej patrzeć w dłuższej perspektywie na własną przyszłość? W przypadku PiS dotyczy to tak naprawdę jednego człowieka, Jarosława Kaczyńskiego.

Kilku konserwatywnych i bliskich rządzącym publicystów (Maciej Pawlicki, Jacek Karnowski) podniosło temat porażki Andrzeja Dudy wśród młodszych wyborców. Ale jeśli nawet uderzyli na alarm, ich konkluzje były więcej niż okrągłe. „Trzeba lepiej informować młodych" – tak to mniej więcej brzmi, stanowiąc lustrzane odbicie wezwań liberałów do lepszej edukacji ogółu.

Głos w tej sprawie zabrał już sam Jarosław Kaczyński. W radiowym wywiadzie dla Jedynki zbagatelizował problem młodych. Stwierdził, że mają małe doświadczenie życiowe, więc ulegają wrogim mediom. Tymczasem w roku 2015 młodzi nie mieli większego doświadczenia, a media były niemal w całości antypisowskie. W takich warunkach Andrzej Duda został poparty przez ponad 60 proc. wyborców w wieku 18–29 lat. Teraz przez 20 procent.

Można oczywiście zakładać, że kiedy młodzi staną się starsi, zmienią poglądy, że wahną się w prawą stronę. Ale może być też tak, że ludzie nowych generacji są jednak trwale inni niż ich rodzice i dziadkowie. I że pewien typ paździerzowej propagandy ich już zawsze będzie odpychał.

Nie da się wykazać, czy krwawa kampania TVP Kurskiego pomogła w decydujący sposób Dudzie, czy jak twierdzi Piotr Osęka w OKO.press, wygrał wybory – o włos, przypomnijmy – mimo niej. To zupełnie takie samo pytanie, jak o rolę Lisa z jego dowcipasami w porażce opozycji. Bardziej istotnym jest inne: czy wobec przemian na rynku demograficznym tak dalej się da? Ktoś napisał, że to ostatnia kampania, którą PiS wygrał dzięki biciu w LGBT i w Niemców. I to chyba prawda.

Tu dotykamy pytań o program. Kaczyński w wywiadach po wyborach mocno powiązał trwanie władzy PiS z tradycyjnymi wartościami. Nie mam zamiaru zachęcać rządzącej prawicy do kupczenia przekonaniami. I nie umiem odpowiedzieć, na ile to jest dyskusja o formie, na ile o treści – w sekularyzującym się społeczeństwie.

Pytania o konserwatyzm

Rządy PiS nie były zresztą przesadnie zideologizowane, gdy przychodzi oceniać decyzje. Jeśli pominąć samą kampanię, częściej się cofano niż parto do przodu, zwłaszcza wobec jątrzącego tematu aborcji. Unikano awantur ideologicznych w sferze międzynarodowej. Pewne tematy były wręcz zarzucone. Dlaczego dopiero w kampanii prezydent poruszył temat ustawy zamykającej drogę do szkół różnej maści edukatorom nieakceptowanym przez rodziców?

Po kolejnych wygranych wyborach PiS może się nawet usztywnić, stąd sugestie uchylenia obładowanej genderowymi zapisami konwencji stambulskiej. Wcześniej bano się ją ruszyć z powodu międzynarodowej reputacji, no i wrażenia, że lekceważy się problem przemocy wobec kobiet. Zarazem ciężko uniknąć wrażenia, że pompatycznym deklaracjom o wartościach towarzyszyła gigantyczna hipokryzja, gdy przychodziło realizować doraźny interes ludzi hierarchicznego Kościoła, co najlepiej obrazuje temat pedofilii. A ci się rewanżowali, co można było zobaczyć na drugim ślubie Jacka Kurskiego. Ten popis odstępowania od rygorystycznych norm, gdy trzeba otworzyć furtkę „naszemu", odbył się na szczęście dla PiS już po wyborach.

Można też wspomnieć o takich wpadkach władzy, jak wojna z nauczycielami. Nie da się wychowywać młodzieży w duchu poszanowania patriotyzmu i wartości bez minimalnego współdziałania z tą grupą. Także zbyt komercjalna, za słabo chroniąca humanistykę, reforma szkół wyższych Jarosława Gowina była z punktu widzenia metapolityki błędem, choć całkiem innym.

Tej metapolityki było w polityce PiS mało. Często przegrywała z przekonaniem, że wystarczy zabezpieczyć transfery socjalne, aby naród jakoś strawił u władzy konserwatystów. Czy tak będzie w przyszłości?

Nawet pozostająca w opozycji „Krytyka Polityczna" poradziła PiS, aby kupił młodych hojnym programem mieszkaniowym. W ostatnim czasie mieli oni wrażenie, że głównym przedmiotem zalotów są pokolenia starsze, co napędziło zwolenników Trzaskowskiemu, ale także Hołowni i Bosakowi. Ale chyba budżetowy worek będzie miał dno. Możliwe też, że młodzi poszukają zaspokojenia swoich aspiracji w programie wolnościowym, wręcz antypaństwowym, choć to tylko hipoteza.

Kilka lat temu przechylili się w kierunku łagodnie konserwatywnym. Dziś, częściowo ci sami, częściowo nowi, zaakceptowali zdaje się masowo pogląd, że rozmaite wolności są zagrożone. Moim zdaniem wciąż są potencjalnymi partnerami do rozmowy o modelu cywilizacyjnym, ale z pewnością nie językiem rządowej TVP.

Kaczyński kontra Duda

Odpowiedź Kaczyńskiego jest zdaje się inna. W tej samej rozmowie radiowej zasugerował „repolonizację gazet, telewizji i internetu". Jak zamierza osiągnąć to ostatnie, pozostaje jego słodką tajemnicą. Choć wciąż uspokaja, że to nic pilnego, zdaje się postawił na program przebudowy boiska środkami administracyjnymi zamiast żmudnego ciułania trwałej koalicji wyborców. Jeśli na naszych oczach spróbuje usuwać niewygodnych sędziów czy przejmować media, utrwali wizerunek obciachowego pseudodespoty. Skądinąd nie będzie mu łatwo, zwłaszcza w tej ostatniej sprawie. Inwestorów z zachodniej Europy nieźle chronią unijne normy. Ci amerykańscy (TVN, częściowo Axel Springer) są tym bardziej nie do ruszenia.

Pytanie: twardo czy miękko już dziś jest przedmiotem sporów w obozie. Maskują one często zwykłą walkę o wpływy, gdy po jednej stronie mamy premiera Morawieckiego z Jarosławem Gowinem, po drugiej Solidarną Polskę i stary zakon PC, Beatę Szydło i kogo tam jeszcze. Ta wojna nie jest klarowna, a Morawiecki, zmuszony do walki o przetrwanie, często jest niewiele mniej gorliwy niż jego przeciwnicy. I czujemy też, że twardy jest sam Prezes.

Możliwe, że taka linia przyniesie mu reprodukcję władzy. A możliwe, że za trzy lata okaże się samobójstwem – o ile nie zechce ręcznie poprawiać wyniku wyborów. Wciąż nie bardzo w to wierzę.

Jaką rolę w wyborze takiej czy innej drogi może odegrać prezydent Andrzej Duda? Miewa dobre odruchy, o czym świadczy jego gest wobec Rafała Trzaskowskiego w wieczór wyborczy. Także głos jego córki, potraktowany obelgami przez hunwejbinów opozycji, zdawał się zapowiadać jakąś nową jakość. Choć osiąganą głównie nie przez fakty, lecz słowa łagodzące atmosferę. Skądinąd podczas kampanii sam prezydent powiedział o kilka słów za dużo, a jego tolerancja wobec propagandy Kurskiego wyznacza granice otwierania się na nowe idee.

Jan Rokita przypomniał, że Andrzej Duda nigdy nie należał do gremiów decyzyjnych obozu rządowego. Zdaniem Rokity to się po wyborach nie zmieni. Ja dodam, że z powodu natury relacji między prezesem PiS i prezydentem. Ten pierwszy nie pytał drugiego o zdanie zawczasu nigdy, nawet kiedy potencjalnie groziła różnica zdań między pałacem a PiS.

Rokita dopuszcza zmianę tych relacji tylko w jednym przypadku: gdyby Kaczyński uznał Dudę za swojego następcę. To jednak mało prawdopodobne. Są inni rozliczni pretendenci z Morawieckim na czele, byli prezydenci nie aspirowali nigdy do takiej kariery. Ale nie można wykluczyć, że obawiając się wet Dudy, prezes PiS będzie go łudził taką perspektywą, mocniej wiążąc ze sobą. Spójrzmy, jak zmienił się w ortodoksyjnego pisowca Morawiecki, odkąd poczuł się delfinem.

Czy w innym przypadku te weta by groziły? Ta kampania mocno związała Dudę z własnym obozem. Czuje się pisowcem bardziej niż w roku 2017. Możliwe też, że będzie próbował ugrać u swoich kolegów jakieś zabezpieczenie swej dalszej drogi życiowej. Nigdy zresztą nie był pomysłowy w formułowaniu własnej agendy. Chociaż... Nie wykluczałbym całkiem niespodzianek z jego strony. Ale i tak będą one tylko pochodną zaskoczeń, jakie sprawi Polakom Prezes. 

Czasem warto zacząć od konstatacji najprostszej: PiS wygrywa po raz kolejny, tym razem nie czysto partyjną większością, bo prezydenturę bierze się szerszym poparciem. Warto to napisać, kiedy w mediach opozycyjnych kolejne zwycięstwo prawicy przedstawia się jako zaczyn porażki, ba, jako jej porażkę. A oto na początek wnioski Jaremy Piekutowskiego, komentatora think tanku Nowa Konfederacja.

PiS dla Polaków

Pozostało jeszcze 98% artykułu
Plus Minus
„Posłuchaj Plus Minus". Jędrzej Bielecki: Jak Donald Trump zmieni Europę.
Plus Minus
„Kubi”: Samuraje, których nie chcielibyście poznać
Plus Minus
„Szabla”: Psy i Pitbulle z Belgradu
Plus Minus
„Miasto skazane i inne utwory”: Skażeni złem
Plus Minus
„Sniper Elite: Resistance”: Strzelec we francuskiej winnicy