Relacje polsko-amerykańskie, choć mają silne polityczne i historyczne fundamenty, opierają się na pragmatyzmie. Bez względu na to, kto jest gospodarzem Białego Domu, podejście to wydaje się niezmienne. Współpraca wojskowa, dostawy broni, gazu, planowany zakup technologii jądrowej – te miliardy dolarów płynące za ocean, mocno cementują relacje.
Jest jednak też bieżąca polityka. Polsce zarzuca się łamanie praworządności, dyskryminowanie osób LGBT czy ograniczanie wolności mediów – co trafia w USA na podatny grunt. Może to mieć negatywny wpływ na bieżące relacje polityczne ze Stanami. Polska nie jest dla USA centrum świata. Obraz naszego kraju opiera się na kliszach, krótkich medialnych przekazach, bez szczegółowej analizy i niuansowania. Jeżeli Andrzej Duda w kampanii wyborczej instrumentalnie wykorzystuje sprawę LGBT, aby zdobyć poparcie – to właśnie taki przekaz trafia za ocean. I chociaż w Polsce osoby LGBT nie są wykluczone ze społeczeństwa i bite na ulicach, taki stereotyp dociera do Stanów.
Krytyczny stosunek do tej polityki wyrażali już przedstawiciele Trumpa, chociażby ustami ambasador USA w Warszawie. Za rządów Bidena te reakcje mogą być jeszcze bardziej stanowcze. Podobnie jest z wolnością mediów. Nasączone groźbami wypowiedzi niektórych polityków obozu władzy sugerują rozprawienie się z krytycznymi mediami. A to dla Amerykanów przekroczenie czerwonej linii, absolutnie nie do przyjęcia.
Dlatego też politycy prawicy tym bardziej powinni popracować nad formą przekazu i powściągnąć język, ale też mieć świadomość, że Polska nie jest samotną wyspą, ale częścią demokratycznego świata. Warto poruszać się w jego ramach, nawet gdy pojawia się pokusa zdobycia poparcia, korzystając z drogi na skróty. Bo koszt takiej krótkowzrocznej polityki w dłuższej perspektywie może być wysoki.
Czytaj też: