„Był zaskoczony, naprawdę zaskoczony, że wyznaczeni przez niego sędziowie nie zastosowali się do jego życzenia i zamiast tego postąpili uczciwie, działając zgodnie z konstytucją i utrzymując rządy prawa (...) w tym ludzie uważani za jego sędziów, sędziów Trumpa" – powiedział Joe Biden.
„Na każdym poziomie sądownictwo podczas tych wyborów wykonywało swoją pracę, działało uczciwie i bezstronnie, z honorem i zasadami. Gdy z perspektywy czasu spojrzymy na tę chwilę, wierzę, że pokaże ona, iż nasza demokracja przetrwała w dużej mierze dzięki tym mężczyznom i kobietom reprezentującym niezawisłe sądownictwo tego kraju. Jesteśmy im winni głęboką wdzięczność" – dodał.
W polskich mediach pojawiły się głosy, że to także przesłanie do Polaków. Osobiście śmiem wątpić, by w tamtej chwili Biden rzeczywiście rozmyślał o Jarosławie Kaczyńskim, ale się w pełni zgadzam, że polscy sędziowie powinni czerpać z amerykańskiego przykładu.
Jest on zresztą ugruntowany historycznie. Gdy w 1800 r. John Adams, który przegrał wybory, powołał na odchodnym nowych sędziów (trochę tak jak PO powołała sędziów Trybunału Konstytucyjnego), jego następca Thomas Jefferson uchylił akt o powołaniu sędziów (jak Sejm zdominowany przez PiS uchwałę Sejmu zdominowanego przez PO) i odmówił wysłania im aktów nominacji (jak prezydent Duda przyjęcia ślubowania). Różnica jest taka, że to ci powołani przez Adamsa doczekali się miana „nocnych sędziów" (midnight judges).
Jeden z nich, William Marbury, zażądał od sekretarza stanu Jamesa Madisona wręczenia mu aktu powołania. Sprawa oparła się o Sąd Najwyższy. Nowy prezes SN, powołany przez Adamsa jego bliski współpracownik John Marshall, stając przed wyborem lojalności wobec ludzi albo wobec sprawy, wybrał sprawę i orzekł, że nie będzie się wtrącał w wojnę polityczną. Nie tylko uratował Sąd Najwyższy przed ewentualną zemstą zwycięskiej formacji, ale przy okazji, w słynnym wyroku Marbury v. Medison z 1803 r., sformułował precedens orzekania przez Sąd Najwyższy o zgodności ustaw i aktów władzy wykonawczej z konstytucją.