– Potwierdzam, że nasze Biuro Kontroli prowadzi czynności wyjaśniające w związku ze zdarzeniem, do którego doszło na terenie Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. Sytuacja jest wyjaśniana – mówi „Rz” komisarz Mariusz Kurczyk z KGP.
Upadł na asfalt i uskarżał się na ból
Groźny w skutkach incydent miał miejsce we wtorek na terenie rzeszowskiego Oddziału Prewencji podczas ćwiczeń mających przygotować funkcjonariuszy do zabezpieczenia manifestacji 11 listopada, która ma się odbyć w stolicy (do zabezpieczenia są ściągani funkcjonariusze z całego kraju). Szkolenie miało symulować tłumienie zamieszek. Kilkudziesięciu funkcjonariuszy podzielono na dwie grupy: jedna miała udawać wzburzony tłum, druga – przywracać porządek. Policjant, który dotkliwie ucierpiał, miał wcielić się w rolę pozoranta z tłumu.
Czytaj więcej
W ramach akcji „Lucyna”, zwanej „psią grypą” na zwolnieniach lekarskich może przebywać ok. 10 tys. policjantów – twierdzą organizatorzy policyjnego protestu. Jednak skalę trudno zweryfikować, bo KGP o niej milczy.
„Funkcjonariusz Daniel został strącony przez strumień wody, upadając na ziemię i doznając pęknięcia śledziony oraz złamania żebra. Konieczna była operacja i usunięcie śledziony” – podał Marcin Pawlus, przewodniczący „Solidarności” Podkarpackiej Policji, który pierwszy ujawnił informację o wypadku, publikując ją na Facebooku. „Wydano rozkaz użycia armatki wodnej – tylko po co, skoro na miejscu nie było agresywnego tłumu?” – pyta Pawlus, dodając, że ktoś powinien ponieść odpowiedzialność za zdarzenie.
W komunikacie Podkarpackiej Policji podano, że „ćwiczono pozorowane warianty działań pododdziałów, wykorzystując specjalistyczny sprzęt, m.in. miotacz wody”. Jednak brak szczegółów na temat tego, co bezpośrednio doprowadziło do tak poważnych obrażeń u policjanta.