Groźby zwolnień, odebrania ustawowych dodatków czy zmniejszenia liczby dyżurów to, zdaniem szefów niektórych szpitali, skuteczny sposób na oszczędności w erze pandemii. Może się jednak okazać, że po powrocie do normalności nie będą mieli pracowników, Stracą, jak zwykle, pacjenci.
Groźba bez podstaw
– Na razie nasze pensje się nie zmniejszyły, ale oddziałowa regularnie straszy, że przez straty wywołane koronawirusem dyrekcja pozabiera nam dodatki. Musi sobie jakoś odbić czas, w którym nie było operacji planowych – mówi Maria, pielęgniarka z jednego ze szpitali w Warszawie. Przyznaje, że boi się utraty pracy, dlatego już dziś rozgląda się za następną.
Krystyna Ptok, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, potwierdza, że takie groźby wybrzmiewają w wielu lecznicach. – Jest to dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Po pierwsze dlatego, że nie można nikomu zabrać dodatków za wysługę lat, pracę w nocy, niedzielę i święta, bo wynikają one z ustawy o działalności leczniczej, a po drugie dlatego, że podczas spotkania trójstronnego zespołu ds. ochrony zdrowia prezes NFZ Adam Niedzielski zapowiedział, że wykonanie kontraktu na 2020 r. zostanie przedłużone. Tymczasem wszyscy dostają 1/12 kontraktu. Podmioty lecznicze więc nie tracą i nie mają powodów do szukania oszczędności – mówi.
Czytaj także: Za wcześnie na wygaszanie szpitali jednoimiennych