Tak właśnie jest teraz, gdy dziennikarze „Rzeczpospolitej” i Polskiego Radia opisują dokumenty z archiwum gen. Czesława Kiszczaka, które wdowa po nim sprzedała do Stanów Zjednoczonych. Lech Wałęsa atakuje, twierdząc, że wszystkie dokumenty, w których pojawia się jego nazwisko, to niedawno wytworzone fałszywki, które mają go zdyskredytować. A fakt, że dzisiaj do tych dokumentów dotarli dziennikarze i je opisują, nie jest dziełem przypadku. Bo przecież kwity do mediów dostarczają ludzie, którzy są z byłym prezydentem w stanie wojny. To źli ludzie, którzy chcą zniszczyć legendę wielkiego Wałęsy. Oszczercy.
Jest Pan w błędzie, Panie Prezydencie. Nikt nam tych kwitów nie podrzuca. Natrafiliśmy na ślad archiwum Czesława Kiszczaka w USA, pojechaliśmy tam, obejrzeliśmy i dziś to opisujemy. To nasz dziennikarski obowiązek. Demokracja, wolność słowa, swoboda badań naukowych – chyba o to Pan walczył? Pan również może te dokumenty obejrzeć, wystarczy jedynie polecieć do USA, pojechać do archiwum Hoovera w Stanford, wypełnić kilka druków i w ciągu kilku chwil będzie miał Pan wszystko na biurku. Nie potrzeba specjalnych pozwoleń. Można wejść prosto z ulicy. W USA jest Pan dość częstym gościem, więc nic nie stoi na przeszkodzie. „Kiszczak Papers” leżą w 23 pudełkach i czekają.
Choć wie Pan, jest pewna trudność. W piątek (21 grudnia) archiwum pracuje ostatni dzień. Potem Amerykanie – przynajmniej tak piszą na swojej stronie internetowej – na rok je zamkną. Dorobi Pan rzecz jasna do tego spiskową teorię dziejów, że owo zamknięcie to układ z tajemniczymi osobami, które chcą Pana zniszczyć, bo będą miały czas na to, by sfabrykować kolejne dokumenty przeciwko Panu i wrzucić je do „Kiszczak Papers”. Ma Pan prawo snuć takie fantazje. A my chyba już dawno powinniśmy przyzwyczaić się do tego, że były prezydent to niezły kabareciarz.