PO powstała jako partia liberalna. Przede wszystkim gospodarczo. Może więc nie ma nic dziwnego w tym, że brak jej od początku zrozumienia dla spraw społecznych. Od trzech lat PiS narzuca jednak ton ograniczania podziałów społecznych i bardziej zrównoważonego rozkładania obciążeń finansowych przez państwo. Partia Jarosława Kaczyńskiego uczyniła nawet z tego instrument do zdobywania wyborców – taki miała przynajmniej zamysł.
W warszawie „duch przedsiębiorczości” od lat zwyciężał z lokatorami, emerytami, studentami i mieszkańcami blokowisk. Centrum miasta stawało się piękniejsze i coraz bardziej puste.
Jako pierwsza przekonała się o konieczności pomartwienia sie także o mieszkańców była prezydent Hanna Gronkieiwcz-Waltz. Po tym jak próbowano ją odwołać w referendum, zauważyła, że chodzi nie tylko o to, by witryny znanych marek ociekały złotem i zdobiły centrum. Drugi raz, kiedy PiS użyło wołających o pomstę przestępstw związanych z reprywatyzacją, do gry o władzę w mieście.
Zdawać by się mogło, że to powinno PO dać do myślenia.
Nie dało. Dlaczego? Być może dlatego, że PO socjalu nie czuje, ona musi się go uczyć. A to oznacza, że sama z siebie rzadko myśli o tym, że ktoś straci. Ona zastanawia się raczej, kto może zyskać.