Publiczna debata o prawach i obowiązkach środowiska łowieckiego przypomina polską politykę. Można odnieść wrażenie, że społeczeństwo jest skrajnie spolaryzowane, a w dyskusjach często więcej demagogii i grania na emocjach niż merytorycznych argumentów. Po obydwu stronach. Choć przyznam, że gdy ja natrafiam na zdjęcia uśmiechniętych wąsaczy pozujących nad ułożonymi w rzędy martwymi ptakami, nie widzę w nich „strażników przyrody”, jak sami lubią się przedstawiać, ale raczej ludzi, którzy po prostu zabijają dla sportu i sprawia im to nieskrywaną frajdę.
Tak się jednak jakoś dziwnie składa, że gdy pojawiają się pomysły wprowadzenia regulacji, które myśliwym są nie w smak, ciężko je przekuć w obowiązujące prawo. Rzecznik praw obywatelskich od dawna bezskutecznie zabiega np. o wprowadzenie obowiązku informowania właściciela nieruchomości o zamiarze organizacji na jego terenie polowania indywidualnego. Na razie górą jest Polski Związek Łowiecki przekonujący, że taki wymóg… zagrażałby samym myśliwym.
Czytaj więcej
To skandal, że projekt ustawy wymagający okresowych badań od myśliwych noszących broń został odrzucony już w pierwszym czytaniu w Sejmie.
Cicho zrobiło się też o zapowiadanej przez resort klimatu nowelizacji, która objęłaby myśliwskie ambony rygorami prawa budowlanego, a zatem zmusiła użytkowników do większej dbałości o ich stan.
Ostatni przykład: w Sejmie przepadł, i to już w pierwszym czytaniu, projekt noweli, która miała zobowiązać myśliwych mających pozwolenie na posiadanie broni do okresowych badań lekarskich i psychologicznych (o sprawie pisze prof. Mikołaj Małecki w tekście „Urojenie dzika”). Tym sposobem myśliwi „pogodzili” głosujących ramię w ramię przeciwko projektowi przedstawicieli rządzącej ekipy i opozycji. Cóż, można im tylko pogratulować skuteczności. A spacerowiczom w lasach życzyć, by nikt ich nie pomylił ze zwierzyną łowną.