Chyba żaden utwór tak dobrze nie podsumowuje nastroju ostatnich odcinków "Mad Mena" jak "Space Oddity" Davida Bowiego. Serial, który można by opisać jako fantazje na temat "męskiej" literatury (począwszy od Hemingwaya do Bukowskiego) , która zostaje wtłoczona w formę serialową dobiega końca. Lata 60 się skończyły, a bogaci cynicy z Maddison Avenue, geniusze reklamy są starzy, wypaleni i zmęczeni życiem. Poszukując całą dekadę szczęścia, które nie zostało przez nich odnalezione tytułowi Mad Meni (tytuł serialu pochodzi od gry słów: Ad Men-z angielskiego to spec od reklamy), którzy sprzedawali złudne życiowe iluzje są blisko zakończenia swoich przygód. Co ciekawe Matthew Weiner - twórca serialu nie próbuje ich osądzać. Jak każdy dojrzały twórca, szanuje on swoje postacie do końca opowieści i nie bawi się w moralizatorstwo. Co sprawia, że nie mam wątpliwości, iż za tydzień zobaczymy finał serialu dekady.
W wywiadach, które promowały finałowy sezon Matthew Weiner powtarzał jak mantrę, że kocha swoje postacie. Mimo, iż bohaterom "Mad Mena" daleko od szczęścia, to jednak w ostatnich odcinkach każdy, począwszy od Dona Drapera kończąc na Rogerze Sterlingu dostaje szansę na pożegnanie się z widzem. Każda postać ma swoje standardowe pięć minut w finałowych odcinkach. Co najważniejsze w końcówce serialu bohaterowie godzą się ze swoimi wyborami , jakie dokonali przez cała poprzednią dekadę. Zmęczeni życiem u progu lat 70 są wreszcie gotów stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami wszystkich okropnych decyzji jakie podjęli.
Protagonista serialu , czyli Don Draper człowiek, który zbudował cały swój świat wokół kłamstw. Postać, która jest żywcem wyjęta z kart powieści Ernesta Hemingwaya u progu nowej dekady w końcu akceptuje fakt, że jego życie to stek bzdur związanych z jego kłamstwami. Zawsze upatrywałem sukces Mad Mena(zdobywca 4 nagród Emmy) w tym, że serial ten jest tak naprawdę wariacją na temat amerykańskiego snu.
Człowiek urodzony w biedocie, szybko zostający sierotą, który trafia do burdelu. W końcu podczas wojny w Korei zabija przypadkowo spotkanego mężczyznę, a potem kradnie mu tożsamość, symbolicznie rodząc się na nowo. Wykorzystuje swoje traumatyczne dzieciństwo po to , aby sprzedawać ludziom "lepsze życie". Draper tak bardzo pragnie szczęścia, iż wie dokładnie jakie struny poruszać, by przekonać klientów. Przez siedem sezonów widzieliśmy jak jego życie rozpada się. Z symbolu męskości stał się słabym alkoholikiem, którego nikt nie kocha. Sam mający dosyć życia w klatce zbudowanej z kłamstw.
Z kolei na drugim biegunie jest Peggy Olson. Bohaterka, która przeszła drogę od zahukanej sekretarki, aż po samą szefową Dona. Zresztą jej relacje z nim, to temat na szerszą dyskusje. Prywatnie uważam, że jest to najlepiej napisana relacja męsko-damska w historii telewizji. Peggy, która na początku serialu rodzi niechciane dziecko, a potem je oddaje dokonuje podobnie jak Draper zmiany tożsamości. Nie robi tego dosłownie jak jej przełożony. Jej postać, która może być telewizyjnym symbolem feminizmu, zaczyna stopniowo w świecie mężczyzn sięgać po to , co jej należne. I, mimo iż nadal nie znalazła szczęścia na gruncie prywatnym, to na szczeblu zawodowym osiągnęła wszystko. Można dojść do łatwej konkluzji, iż Peggy może być dla świata reklamowego lat 70 tym kim Don był dla tego środowiska w latach 60.