Są doświadczani po wielokroć. Najpierw oni sami lub ich przodkowie zostali wywiezieni na nieludzką ziemię. Po upadku ZSRR często dyskryminują ich kraje, gdzie żyją. – Na kazachskich stepach jest strasznie. Ten kraj buduje też swoją tożsamość i mniejszości są na cenzurowanym – mówi nam Walentyna Kamińska, której udało się wrócić do Polski w 1995 r. z mężem i dwoma córkami.
Najgorsze, ocierające się o absurd, jest jednak to, że nasi rodacy mają ogromne trudności z przyjazdem. W dobie demograficznego kryzysu nad Wisłą. Kilka liczb. Jak podało nam Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, na repatriację czeka 1727 rodzin (2628 osób). Jak długo? Aż od sześciu do ośmiu lat. Do tej pory – od 2000 r., czyli od kiedy obowiązuje ustawa o repatriacji – wróciło zaledwie 4,8 tys. osób. Szacunki mówiły o 50–100 tys. Na repatriację wydajemy rocznie minimalną kwotę 6–9 mln zł.
Środowiska repatriantów mówią, że ta polityka zniechęca kolejne osoby do powrotu. – 20 tys. Polaków chce wrócić, ale nawet nie składają dokumentów, bo ambasady ich nie przyjmują. Mówią im: załatwcie sobie zaproszenie i pracę, wtedy możecie jechać – relacjonuje Aleksandra Ślusarek, prezes Związku Repatriantów RP. Jej organizacja rozesłała do wszystkich środowisk polonijnych list otwarty z apelem o pomoc.
Walentyna Kamińska mówi: – Z Kazachstanu Polacy uciekają do Rosji. Robią to, bo nie chce ich własna ojczyzna. A Ślusarek przypomina, że od trzech lat w Sejmie trwają prace nad obywatelskim projektem ustawy, który ma pomóc repatriantom. – Zakłada m.in. przyjęcie do kraju w ciągu 24 miesięcy osoby, która otrzymała promesę wizy – mówi nam Jakub Płażyński, syn Macieja, który kontynuuje jego walkę o poprawę losu Polaków ze Wschodu.
MSW widzi konieczność zmian. – Model repatriacji zakładał, że samorządy będą chciały sprowadzać repatriantów. Okazało się, że nie do końca się sprawdził – mówi wiceminister Piotr Stachańczyk.