– Z nieba nam spadliście – siostra Maria nie ukrywa wzruszenia, gdy w czwartek o piątej rano po 17 godzinach podróży z Warszawy docieramy z transportem darów do Starego Skałatu – niewielkiej wioski ok. 40 km na wschód od Tarnopola. – Dotąd nie dotarła do nas żadna pomoc, zapasy już się skończyły, a do naszego domu wciąż docierają uchodźcy ze wschodniej i centralnej Ukrainy. Z Kijowa, Charkowa, Borodzianki, Irpina – tłumaczy.
Przystań dla uciekających
Nasz transport to swoiste „pospolite ruszenie”. Zorganizowany na szybko przez Klub Inteligencji Katolickiej w Warszawie przy wsparciu francuskiej organizacji humanitarnej SIF i z udziałem niewielkiej ukraińskiej fundacji. Cztery i pół tony żywności oraz produktów higienicznych udaje nam się wepchnąć do niewielkiego busa. Do Ukrainy wjeżdżamy już po godzinie policyjnej, ale na posterunkach, które są przed każdą niemal miejscowością, transport z pomocą humanitarną przepuszczany jest bez większych przeszkód. Przy prowizorycznych barykadach ze starych opon, betonowych bloków, wraków starych samochodów płoną ogniska. Członkowie obrony terytorialnej z długą bronią zaglądają do auta, co jakiś czas ktoś zapyta, czy nie mamy przypadkiem jakiegoś uzbrojenia, którego jest tu deficyt. Nie mamy. Wieziemy tylko jedzenie, mydło i proszek do prania…
wjechało do Polski od 24 lutego
(Dane Straży Granicznej z 17 marca z godz. 15:00)
W Starym Skałacie siostry franciszkanki prowadzą ośrodek rehabilitacji dla dzieci niewidomych. Na dwutygodniowe turnusy przyjeżdżają tu rodziny z Ukrainy i Białorusi. Dzieciaki uczą się życia z niepełnosprawnością, rodzice, jak się nimi opiekować i ułatwiać im funkcjonowanie w normalnym świecie. Ale ten „normalny” świat skończył się 24 lutego. Od tamtego dnia życie ośrodka przeszło na całkiem inny tryb. Dom stał się przystanią dla ludzi uciekających przed wojną. Niektórzy zatrzymali się tylko na chwilę. Dwa, trzy dni i ruszyli dalej na zachód – do Polski jak żona Maksyma, który uciekł z Kijowa z żoną i dwójką dzieci do Austrii. On został, bo trzeba bronić kraju. Wyjeżdżać nie chcą inne rodziny. Jedne nie chcą, drugie po prostu nie mogą.
Ania z mężem, dziećmi i mamą Tatianą w 2014 roku uciekli z Ługańska do Kijowa. Teraz, gdy pierwsze bomby spadły na Kijów, w ciągu kilku minut musieli ewakuować się na zachód. Mąż Ani został w Kijowie – walczy.