Bywały czasy, gdy słynący obecnie z pracoholizmu japoński naród działał normalnie, jak społeczność zwykłych ludzi. Składał się z pracowników, którzy do pracy w swoich zakładach garnęli się tylko wtedy, gdy za kilka dni miała pojawić się kolejna wypłata, następnie odchodzili do swojego życia i wracali do pracodawców, gdy kończyły się pieniądze. Ten cykl trwał nieprzerwanie do momentu, gdy przedwojenny nacjonalizm nie stworzył z ludzi trybików w maszynie mającej wprowadzić w Azji a następnie na świecie japoński ład.
Historia była kiedyś inna
Na przełomie XIX i XX wieku Japończycy nie mieli pracoholizmu w genach. Na etatach przypominali bardziej hydraulików czy malarzy pokojowych z dobrze znanych dowcipów. Na widok jakiejkolwiek zaliczki czy wypłaty można było zapomnieć o terminowo wykonanej robocie, a tym bardziej nikt nie mógł liczyć na jakiekolwiek nadgodziny. Dziś jest inaczej, Japonia słynie w końcu na świecie z poświęcenia własnym korporacjom, które ociera się wielokrotnie o chorobliwość.
Kraj Kwitnącej Wiśni według ostatnich statystyk cytowanych przez japońską prasę zaczyna przypominać miejsce, w którym zmęczeni życiem i niezwalniającym nawet na moment tempem obowiązków urzędnicy coraz częściej przypłacają to zdrowiem i życiem. Nie chodzi nawet o znane już karoshi, czyli śmierć z przepracowania. Nowoczesny salariman, pracownik japońskiego biura, zaczyna na masową skalę ulegać wypadkom związanym z przemieszczaniem się do pracy.
Jeden z operatorów japońskich kolei, West Japan Railways postanowił dokładnie przyjrzeć się wypadkom, do których dochodziło na terenie stacji. Spośród 1900 z 3300 przypadków, które wydarzyły się w 2012 roku, to alkohol prowadził do nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Okazuje się bowiem, że poświęceni pracy Japończycy nie są w stanie na tyle wytrzeźwieć we wczesnych godzinach rannych, by zadbać o własne bezpieczeństwo podczas czekania na pociąg do pracy.
Alkohol + stres = wypadek
Japoński urzędnik nie pije dlatego, by odreagować stres po nadgodzinach. Gdyby to zależało od niego, prawdopodobnie wrócił by do domu, by choć na chwilę zobaczyć się z rodziną. Jednak presja otoczenia i mit poświęcania maksimum swojego życia dla korporacji powoduje, że nie można łatwo zrezygnować z cyklicznych imprez, które odbywają się po nadgodzinach. Do klubu chodzą całe działy z kierownictwem na czele, dlatego nie sposób powiedzieć po prostu, że jest się zmęczonym albo że ma się inne plany. W końcu praca jest sensem wszystkiego.