O głośnej sprawie zleceń dla prawników spoza Trybunału rozmawiali w piątkowym wydaniu programu #RZECZoPRAWIE red. Marek Domagalski i prof. Antoni Bojańczyk (Uniwersytet Warszawski).
- Zagadnieniem pisania orzeczeń przez asystentów sędziów zajmowałem się rok temu, napisałem nawet tekst na ten temat do „Rzeczpospolitej" [Asystentura w Trybunale Konstytucyjnym – prestiżowy epizod prawniczy]. Ale do głowy by mi nie przyszło, że istnieje outsourcing na pisanie wyroków. Ujawnione przez „Rzeczpospolitą" umowy świadczą o swoistej prywatyzacji orzekania. Świadczy o tym sekwencja zdarzeń: przygotowanie orzeczenia miało nastąpić w lutym, orzeczenie zostało wydane w marcu. To moim zdaniem niedopuszczalna praktyka - mówił prof. Bojańczyk.
Jego zdaniem, jeśli nawet zamawianie projektów orzeczeń nie jest sprzeczne z prawem, to na pewno robiono je poza prawem albo obok prawa.
- Przepisy mówią jasno, że sędziowie TK korzystają z pomocy asystentów, nie ma innej formy pomocy, więc nie można zlecać pisania orzeczeń na zewnątrz. Z ujawnionej przez „Rzeczpospolitą" umowy wynika, że zleceniobiorca nie był nawet zobowiązany do zachowania poufności. Można sobie wyobrazić niebezpieczeństwo, do jakiego mogło doprowadzić dyskutowanie przez zleceniobiorcę o projektowanym rozstrzygnięciu. Chodzi np. o lobbing na rzecz konkretnego rozstrzygnięcia.
Mam duży kłopot z argumentem, wysuwanym m.in. przez sędziego Biernata, że nie obaw, bo i tak ostatecznie decyduje sąd. To prawda, że wyrok wydaje skład orzekający, ale języczkiem u wagi jest jedno lub kilka zdań zawartych w uzasadnieniu, To one mogą decydować o tym, jaka ukształtuje się linia orzecznicza. Ja bym chciał, żeby te zdania pochodziły od sędziego, a nie innej osoby - powiedział prof. Bojańczyk.