Tylko w bańce informacyjnej nadmuchanej przez TVP referendum ma pozory rozstrzygnięć istotnych dla przyszłości Polski. W rzeczywistości jest to wyborcza hucpa i fragment szerszego planu rujnowania polskiej demokracji. Co gorsza, pieniądze polskich podatników służą ich ogłupianiu, gdyż każde proponowane pytanie zatruwa sensowną debatę o polskiej demografii, polityce migracyjnej i roli sektora państwowego w gospodarce.
Ilustracją niech będzie pierwsze pytanie: „Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki”. Nie ma nikogo, kto miałby taki zamysł, ale jest to okazja, by szkalować dorobek III RP. Skoro tak, to kilka uwag o przemianie PRL-u w najbardziej dynamiczną gospodarkę naszego kontynentu.
Prywatyzacja uratowała gospodarkę
Prywatyzacja, czyli przywracanie prawa własności, była nieodłącznym elementem transformacji w całej Europie postkomunistycznej. Rozpoczęła się w realiach najbardziej zdestabilizowanej i inflacyjnej gospodarki oraz nieufności inwestorów; także dlatego, że Polska zabiegała o umorzenie długu zagranicznego, gdy ówczesny faworyt – Węgry – pozorowały spłatę. Z mojej ręki w latach 1991–1993 wyszły 93 prywatyzacje z udziałem inwestora zewnętrznego, w większości polskiego, i aż 700 spółek pracowniczych, w całości polskich. Te ostatnie podpisywałem masowo, pod presją oddolną, świadom, że mają tym większy sens, im większą wagę ma kapitał ludzki w stosunku do aktywów materialnych (np. biura projektowe). Majątek upadłego PRL-u był zdekapitalizowany, co wyznaczyło strategię prywatyzacji. Oprócz ceny ważne były zobowiązania inwestycyjne nabywcy, modernizujące firmę. Związki zawodowe negocjowały gwarancje zatrudnienia i podwyżki w firmach cierpiących na przerost zatrudnienia, co nie zachęcało do angażowania się w Polsce. Do tego dochodziły zobowiązania ekologiczne, gdyż nasze firmy były trucicielami otoczenia. To wszystko składało się na strategię prywatyzacji – ostrożnej, jak na 8800 firm państwowych w punkcie wyjścia.
Czytaj więcej
Jedna komisja i jedna urna na wybory parlamentarne i referendum to droga do kłopotów. Nie tylko poczekamy dłużej na wyniki, lecz także część głosów może się zmarnować, jeśli nie uda się ich zliczyć w 24 godziny. Dlatego to głosy w wyborach powinny zostać policzone jako pierwsze. A dopiero później można się zająć referendum.
Mam swoją listę hochsztaplerów, którzy uczestniczą w zakłamaniu polskiej transformacji, która – przy wszystkich błędach – służyła jako wzór dla innych krajów, czego świadectwem było zapotrzebowanie na doradztwo Balcerowicza, także moje, pod kuratelą Banku Światowego i OECD. Wystarczy porównać z nami los Ukrainy marnującej odzyskaną niepodległość – przy podobnym punkcie wyjścia dziś PKB Ukrainy to 151 mld dol., a nasz 680 mld! Gdy środowisko Kaczyńskich (wówczas Porozumienie Centrum) z pomocą Glapińskiego uwłaszczało się na majątku po PZPR, moje środowisko dźwigało ciężar reform, które – kosztowne politycznie – torowały nam drogę do NATO (1999) i Unii Europejskiej (2004)! Dziś zakłamanie polskiego sukcesu stanowi nawóz referendum, które miesza ludziom w głowach i odwraca uwagę od rzeczywistych problemów. Pierwsze pytanie, o „wyprzedaży”, jest samooskarżeniem PiS. Natychmiast kojarzy się z nonsensownym zniszczeniem Lotosu, by zaspokoić sny o potędze byłego wójta Pcimia. Zaś wspólnicy tego dzieła zniszczenia – węgierski MOL i Arabia Saudyjska, czyli przyjaciele Putina – stanowią zaprzeczenie hasła wyborczego PiS o bezpiecznej Polsce.