W związku z odejściem Donalda Tuska z krajowej polityki nowa premier Ewa Kopacz stanęła przed dylematem: obsadzić się w roli spadkobierczyni jego polityki („kontynuacja") czy też się od niej zdystansować („zmiana").
Współpracownicy Kopacz od początku podpowiadali jej kurs na zmianę. Ale Kopacz miała zbyt słabą pozycję polityczną, by tę zmianę pokazać podczas tworzenia rządu. Poza Grzegorzem Schetyną właściwie wszystkie główne nominacje to albo dotychczasowi ministrowie Tuska, albo kandydaci przez niego zaakceptowani. Jeśli już Kopacz próbowała się odróżnić, wychodziło jej to co najmniej niefortunnie – jak podczas prezentacji nowego rządu, gdy mówiąc o zmianie podejścia do Ukrainy, zaczęła snuć opowieści o swym matczynym cieple, którego Tuskowi widać brakowało.
Ten wywód przesłonił jednak jej inne wypowiedzi z tej samej prezentacji, które miały pokazać dystans wobec Tuska. – Najważniejszym zadaniem rządu będzie odbudowanie zaufania Polek i Polaków – oświadczyła, sugerując, że to jej poprzednik owo zaufanie roztrwonił.
Powtórzyła to na rozmaite sposoby podczas środowego exposé („Bardzo wielu Polaków jest niezadowolonych z tego, co się dzieje w Polsce"; „W Polsce istnieje milcząca większość, która ma już dość oglądania debat i kłótni, które tak naprawdę wcale ich nie dotyczą"). I rzuciła w stronę Tuska: – Mam dla ciebie, Donaldzie, wiadomość: to ja stoję na czele polskiego rządu.
Jednak najdalej poszła w weekend. Podczas sobotniej konwencji mazowieckiej PO oświadczyła: – Platforma się zmieniła, bo oddaliła się od ludzi. Możemy to naprawić.