Jednak mimo głębokiej świadomości kryzysu liderzy rządzącego ugrupowania zachowywali się jak sparaliżowani. Przyczyny są oczywiste. Z jednej strony szok po porażce Bronisława Komorowskiego, z drugiej bezradność wobec ewidentnego kryzysu przywództwa. Do tego brak scenariuszy na wypadek porażki, a nawet chwilowy zanik instynktu samozachowawczego. Triumfujące Prawo i Sprawiedliwość oraz eksplozja poparcia dla kandydatów (i ugrupowań) antysystemowych, a pośrodku Platforma Obywatelska bez krztyny pomysłu na przetrwanie.
Ewidentnie potrzebne było katharsis, choć może lepszym słowem jest „otrzeźwienie". To ostatnie przyszło z akcją na Facebooku Zbigniewa Stonogi. Działając trochę na szkodę państwa polskiego, okazał się tym dzieckiem z bajki Andersena, które krzyknęło: „Król jest nagi". W istocie nikt się nie spodziewał, że Ewa Kopacz będzie miała coś ważnego do powiedzenia, ale w środę zabrała głos, jakby przypominając sobie o odpowiedzialności zarówno za swoją partię, jak i państwo.
Dymisje w rządzie, zapowiedź nieprzyjęcia sprawozdania prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, informacja o wymuszonej przez liderkę PO rezygnacji marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego, na koniec przeprosiny za błędy Platformy to niespodziewanie mocne uderzenie się w piersi. Ewa Kopacz wreszcie zrozumiała, że „ofiary" podsłuchów nie tylko są obciążeniem wizerunkowym dla rządzących, ale też mogą mieć pobrudzone ręce.
Swoją drogą ciekawe, czy to tylko głęboka rysa na solidarności klasy politycznej czy zapowiedź oczyszczających postępowań karnych. Wyartykułowana przez panią premier nadzieja, że afera podsłuchowa zostanie przez prokuraturę pod nowym kierownictwem wyjaśniona, otwiera chyba w tej sprawie nowe scenariusze.
Czy Ewa Kopacz zachowała się niestandardowo? Tu już mam wątpliwości. Po raz kolejny okazała się wierną uczennicą Donalda Tuska, który wielokrotnie ratował kryzysy polityczne błyskawicznymi dymisjami ministrów i szybką rekonstrukcją rządu.