Gazprom zapewne zamknie jeszcze tego lata kurek na Nord Stream 1, najważniejszej magistrali transportowej rosyjskiego gazu na Zachód. Tymczasem w Niemczech z elektrowni gazowych pochodzi niemal 15 proc. energii elektrycznej, co otwiera dyskusję na temat losów trzech działających tam jeszcze elektrowni atomowych, pokrywających 6 proc. krajowego zapotrzebowania. Przeciął ją w poniedziałek kanclerz Olaf Scholz.
– Niektórzy są nadal przywiązani do energii jądrowej. Nie ma ona w Niemczech przyszłości – oświadczył na konferencji klimatycznej w Berlinie. Słowa te odebrane zostały jako ostateczny werdykt w debacie. Wygląda na to, że trzy elektrownie zostaną wyłączone z sieci za niecałe pół roku.
W koalicyjnym rządzie Scholza nie było na ten temat jednej opinii. FDP domagała się przedłużenia życia trzech elektrowni. Zieloni byli przeciwko, choć dawali do zrozumienia, że konieczne są jeszcze wnikliwe analizy. Tak przynajmniej brzmiały niedawne wyjaśnienia ministerstwa gospodarki i ochrony środowiska, na czele którego stoi wicekanclerz Robert Habeck, były współprzewodniczący Zielonych. Przeciwko wyłączeniu opowiada się opozycja z CDU/CSU. Jej wniosek na ten temat przepadł jednak w Bundestagu.
Czytaj więcej
Jeśli Niemcy nie chcą korzystać ze swoich elektrowni atomowych, polski rząd powinien zaproponować ich wydzierżawienie - mówili politycy partii Razem podczas sobotniej wizyty w Berlinie.
Połowa pytanych o zdanie obywateli w początkach czerwca przez instytut INSA dla „Bilda” była zdania, że w obecnych warunkach celowa byłaby dalsza produkcja energii z atomu. Nieco ponad jedna trzecia była przeciwnego zdania. Ale już pod koniec czerwca w sondażu ARD niemal dwie trzecie (61 proc.) Niemców było za dalszym funkcjonowaniem elektrowni. Wzrost liczby zwolenników dalszego działania siłowni atomowych widać wyraźnie w wynikach niemal wszystkich sondaży przeprowadzonych od czasu rosyjskiej agresji na Ukrainę. Rząd jako całość jest jednak innego zdania.