Sylwester Chruszcz: Staraliśmy się kształtować młodzież, by wyrosła na porządnych Polaków

Jeżeli dzisiaj w Polsce nie ma silnych grup nazistowskich czy faszystowskich, to w dużej mierze zasługa Młodzieży Wszechpolskiej, która kształtowała dzieciaki w duchu narodowo-katolickim, a nie nacjonalistyczno-terrorystycznym - mówi Sylwester Chruszcz, były poseł Kukiz'15 i były europoseł LPR.

Aktualizacja: 11.11.2019 12:45 Publikacja: 11.11.2019 00:01

Sylwester Chruszcz (z prawej) wraz z Romanem Giertychem (z lewej) i Arturem Zawiszą nagłaśniają akcj

Sylwester Chruszcz (z prawej) wraz z Romanem Giertychem (z lewej) i Arturem Zawiszą nagłaśniają akcję LPR „Złoty Tak”, w ramach której domagają się referendum w sprawie przyjęcia przez Polskę euro, wrzesień 2007 r.

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Plus Minus: Pana biografia polityczna zaczęła się od Młodzieży Wszechpolskiej.

Nie. Na początku lat 90. byłem członkiem Partii Wolności Kornela Morawieckiego, jeszcze jako uczeń Technikum Hutniczego w Głogowie, półtora roku opłacałem tam składki członkowskie.

Jednak ta partia szczególnie się nie zaznaczyła na scenie politycznej, a Młodzież Wszechpolska – tak.

Nikt z nas, młodych ludzi kończących na początku lat 90. szkoły średnie, nie kalkulował, że będzie kiedyś w Sejmie, w dużej polityce. Żyliśmy w świecie książek, chcieliśmy walczyć z komuną, uczyliśmy się dopiero świata idei i tak budowaliśmy swój światopogląd. Dziś osoby ze środowiska Solidarności Walczącej piastują wiele najważniejszych stanowisk w kraju, a praca MW będzie realnie procentować za 10–15 lat.

I ten światopogląd zbudowany w Partii Wolności zaprowadził pana do Młodzieży Wszechpolskiej?

W prasie SW i Partii Wolności czytałem o historii bez białych plam i wizjonerskim programie odbudowy Polski, to Kornel Morawiecki i Wojciech Myślecki zaszczepili we mnie konieczność analitycznego poznawania procesów rządzących tą częścią Europy. W 1992 roku kupiłem „Myśli nowoczesnego Polaka" Romana Dmowskiego. Bardzo mi się spodobały, przeczytałem wspaniałą diagnozę o nas samych, ta książka jest aktualna po dziś dzień. Zacząłem czytać publikacje Dmowskiego, spotykałem się ze starymi endekami, żołnierzami Narodowych Sił Zbrojnych i tak wsiąkłem w to środowisko. A że w Szczecinie, gdzie już studiowałem, nie było Partii Wolności, to w 1995 roku założyłem tam koło Młodzieży Wszechpolskiej.

Reaktywowanej przez Romana Giertycha.

No tak. Organizowaliśmy formacyjne spotkania, uczyliśmy się polityki, wygłaszaliśmy referaty dla naszych działaczy. Ci młodzi ludzie, których kształtowaliśmy w Młodzieży Wszechpolskiej, nawet gdy teraz idą przez życie samodzielnie, mają kościec ideowy. Widzą, że trzeba być solidarnym i sobie pomagać. To kiedyś będzie procentowało dla Polski i narodu.

Wszechpolacy lubią podkreślać swoją działalność formacjotwórczą, ale mieliście też drugie oblicze – zadymiarzy, którzy swoje racje chętnie popierali argumentem pięści albo wykonywali gesty przypominające hailowanie. Nie przeszkadzało to panu?

Były rzeczy, które mi się nie podobały, ale uważam, że to właśnie Młodzież Wszechpolska zmarginalizowała wszelkie ruchy nacjonalistyczne czy nawet faszyzujące, bo zabieraliśmy im potencjalnych członków. Przyciągając różną młodzież – od rozmodlonych katolików po kibiców i grupy subkulturowe – staraliśmy się ich tak kształtować, żeby wyrośli na porządnych Polaków. Jeżeli dzisiaj w Polsce nie ma silnych grup nazistowskich czy faszystowskich, to w dużej mierze zasługa Młodzieży Wszechpolskiej, która kształtowała te dzieciaki w duchu narodowo-katolickim, a nie nacjonalistyczno-terrorystycznym.

Część opinii publicznej uważa, że to wszechpolacy są brunatną organizacją.

To nieprawda, polscy narodowcy w pierwszej kolejności byli ofiarami niemieckich nazistów, to myśmy z nimi walczyli. Byliśmy ludźmi idei, uważaliśmy się za środowisko, które podtrzyma płomień endecji przeniesiony z Londynu i sprawi, że zapłonie on w Warszawie. Narodowa Demokracja to duża część przedwojennej sceny politycznej, polskiego podziemia z żołnierzami wyklętymi czy członkami rządu londyńskiego. Prawdą jest natomiast, że nie mieliśmy starszych mentorów, bo zginęli w czasie wojny, w powstaniu warszawskim albo uciekli do Londynu. Byliśmy pozostawieni sami sobie i popełniliśmy większość błędów, które można było popełnić. Nie bez powodu do 2001 roku przegrywaliśmy wszystkie wybory.

To dlatego wstąpił pan do LPR?

Tak. To nas nauczyło, że trzeba się łączyć – wykorzystać siłę Radia Maryja oraz różnych środowisk i grupek, które były malutkie, ale miały doświadczenie i odgrywały jakąś rolę w społeczeństwie. Mówię o Janie Łopuszańskim, Gabrielu Janowskim, Janie Olszewskim, Antonim Macierewiczu, Annie Sobeckiej, Zygmuncie Wrzodaku. Te środowiska plus Młodzież Wszechpolska powołały komitet, który pod szyldem LPR zebrał 6 proc. głosów w wyborach parlamentarnych 2001 roku. Nie byłoby tego sukcesu bez wszechpolaków – to myśmy rozwozili materiały wyborcze, rejestrowali listy, dowozili pełnomocnictwa. Organizacja młodzieżowa, która jest liczna, zdyscyplinowana, karna, to poważna siła.

Pan jednak nie dostał się do Sejmu.

Nie. I przyznam się, że wtedy rozpaczałem. Jednak po latach doceniłem tę porażkę. Miałem czas, żeby dokończyć edukację, zrobić uprawnienia architekta, założyłem firmę, urodził mi się syn. A za rok polityka i tak do mnie przyszła, bo zostałem radnym sejmiku zachodniopomorskiego oraz jego wiceprzewodniczącym.

Gdy LPR weszła do Sejmu, to natychmiast zaczęły się w niej waśnie, rozłamy i wojny podjazdowe.

Z mojego punktu widzenia to był okres obrazoburczy. Przekonałem się, że ludzie, którzy byli dla mnie autorytetem, potrafią mieć na niektóre sprawy zupełnie inne poglądy. Wtedy nauczyłem się, że ambicje jednego czy dwóch polityków nie mogą przysłaniać głównego celu formacji, czyli realizacji jej programu.

A co było w tamtym czasie najważniejsze dla Ligi Polskich Rodzin?

Dla mnie osobiście najważniejsze było to, żeby osoby z naszego środowiska „przecierały" się przez urzędy i media. Pod względem programowym zaś mocno kontestowaliśmy wejście do Unii Europejskiej na złych warunkach. Nasz stanowczy, fundamentalny sprzeciw pomógł Polsce w uzyskaniu lepszych warunków akcesji, co przyznawał nawet ówczesny premier Leszek Miller.

Rzeczywiście mówił, że jako agresywna opozycja pomogliście mu w prowadzeniu rokowań.

(śmiech) To też jest realne osiągnięcie. Ale mieliśmy też inne sprawy na agendzie – ochrona życia i rodziny, obrona polskiej ziemi przed wykupem. Wtedy całe Pomorze zalewały firmy duńskie i holenderskie, które wykupywały ziemię. To my jako pierwsi podnieśliśmy sprawę reparacji wojennych, które nam się od Niemiec należą.

No tak, tylko że opinia publiczna żyła głównie rozłamami w LPR. Dlaczego pozostał pan przy Romanie Giertychu, gdy z LPR odchodzili kolejni liderzy?

Ufałem środowisku Młodzieży Wszechpolskiej, trzymaliśmy się razem i uznaliśmy, że następne wybory będą dla nas tylko lepsze. W 2002 roku w wyborach samorządowych zdecydowanie poprawiliśmy wyniki z wyborów parlamentarnych 2001. W 2003 roku wynik referendum w sprawie naszego przystąpienia do UE – 22,5 proc. głosów przeciw – pokazywał, że nasza praca ma sens. A w 2004 roku osiągnęliśmy świetny wynik i drugie miejsce w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Zdobył pan wtedy mandat do Parlamentu Europejskiego. Jak eurosceptyk odnalazł się w Brukseli? Zmienił pan zdanie na temat naszej akcesji?

Do dziś uważam, że weszliśmy do Unii na gorszych warunkach, niż mogliśmy. Jestem przeciwny przekształceniu Unii Europejskiej w superpaństwo. Unia powinna pozostać organizmem państw narodowych, bez rozbuchanej biurokracji, własnego wojska, bez drugiego Parlamentu w Strasburgu i bez tej ideologii środowisk LGBT. Z drugiej strony, gdy wyjechałem do Brukseli, zobaczyłem rozwinięte państwo, które ma sieć kanałów rzecznych, dobre drogi, lotniska, uniwersytety i uświadomiłem sobie, jak bardzo Polska jest zapóźniona przez rozbiory, wojny i komunizm.

Czyli eurosceptyk nawrócił się na Unię. A czy popierał pan wejście LPR do rządu PiS w 2006 roku?

Tak, głosowałem za tym rozwiązaniem. Wejście do rządu z Samoobroną i PiS dawało nam możliwość zdobycia wiedzy o zarządzaniu państwem. Nasze środowisko w latach 2002–2003 przechodziło do zarządów różnych szczebli samorządów. Nasi koledzy, nasi patrioci uczyli się urzędów lokalnych i funkcjonowania państwa. Wszystkie nasze hasła mogliśmy sprawdzić w rzeczywistości. Dlatego uważałem, że wejście do rządu – wiedza o tym, jak się konstruuje budżet dla dobra państwa, wiedza o różnych mechanizmach – jest nie do przecenienia. Udział we władzy to był bardzo dobry krok.

Dlaczego doprowadził was do przepaści?

Byliśmy młodzi, wszyscy chcieliśmy się uczyć, nie było chętnych do pracy w partii, a PiS w tym czasie prowadziło świetne kampanie i zabrało tlen Lidze Polskich Rodzin. W ten sposób LPR się skończyła.

Zatem to była wina PiS?

Od momentu gdy LPR osiągnęła fenomenalny wynik w wyborach do europarlamentu, PiS zaczęło przejmować wszystkie tematy, które podnosiliśmy. Jako pierwsi mówiliśmy, że trzeba się przeciwstawiać roszczeniom niemieckim, ale to PiS powołało fundację Powiernictwo Polskie Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk, która robiła to głośniej i lepiej niż my. Jarosław Kaczyński był lekko sceptyczny, jeżeli chodzi o współpracę z Radiem Maryja, jednak począwszy od 2005 roku to radio stało się tubą PiS, a nie LPR. To tam padły pamiętne słowa, że LPR jest już na katafalku. To samo było z ochroną życia, uwłaszczeniem, ochroną rodziny i wartości chrześcijańskich. To wszystko zabierało tlen LPR i Liga zgasła w 2007 roku, mimo że mieliśmy w swoich szeregach Marka Jurka, czołowego obrońcę życia, który już wtedy wystąpił z PiS i partii Janusza Korwin-Mikkego.

Oddaliście to wszystko bez walki?

Roman Giertych w 2004 roku zaangażował się w pracę komisji śledczej ds. PKN Orlen i to był ogromny błąd. Tamta komisja nie dawała już takiego politycznego uzysku, jak komisja badająca tzw. aferę Rywina. Roman pisał raporty, przeprowadzał różne ataki, ale nic nam to nie dawało. A w tym czasie PiS wykonało pracę nad sobą. Dobrze zrealizowane badania wewnętrzne pokazały, że partia może być patriotyczna, niepodległościowa, ale z wrażliwością społeczną i PiS poszło w tym kierunku.

A wy przespaliście moment, kiedy trzeba się było zmieniać?

Dokładnie. Dalej byliśmy w 2001 roku, walczyliśmy o ziemię, nie zmieniliśmy haseł, a świat się zmienił. W 2004 roku zostały otwarte granice. Polacy tysiącami wyjeżdżali za granicę i to zmieniało ich mentalność, a myśmy tego nie odczytali.

Skoro wiedzieliście, że PiS podbiera wam tematy i że macie tożsamy elektorat, to dlaczego zdecydowaliście się na współpracę z tą partią? Trzeba się było trzymać od PiS z daleka.

Rzecz w tym, że w 2006 roku, kiedy została zawarta koalicja rządząca, my już nie mieliśmy elektoratu. Gdyby wybory 2005 roku odbyły się miesiąc później – nie we wrześniu tylko w październiku – to nie przekroczylibyśmy progu wyborczego.

Taka zła była tendencja?

Dużo jeździłem po Polsce w tamtej kampanii i widziałem, jak nasi wyborcy odpływali do PiS, które zrobiło bardzo dobrą kampanię „Wiosna Polaków" i miało świetne hasło „Polska Solidarna". Gdybyśmy nie weszli do rządu PiS, to już wtedy by nas nie było. Zresztą jako narodowcy powinniśmy się kierować interesem narodowym, tym, co jest dobre dla Polaków, a wtedy innego rządu nie dało się zbudować. Dlatego postanowiliśmy przynajmniej zrealizować hasła, z którymi szliśmy do wyborów – wzmocnienie polskich rodzin, udomowienie banków, polskie media itd. Wtedy mieliśmy jeszcze około 4,8 proc. poparcia. Jeszcze można się było odbić.

Dzięki udziałowi we władzy?

Moim zdaniem powinniśmy byli wejść wtedy do PiS. Odłożyć osobiste ambicje, które w przyszłości i tak zostałyby zrealizowane. Roman Giertych byłby dzisiaj wicepremierem, zajmowałby miejsce Jarosława Gowina i byłby trwałym elementem polskiej sceny politycznej, a my byśmy mogli wprowadzać w życie nasze pomysły programowe z poprzednich lat.

Czy dyskutowaliście o tym, żeby wejść do PiS, czy też to jest pana refleksja po latach?

W 2007 roku w LPR już nie było dyskusji. Roman Giertych nie miał opozycji w partii, bo całą wyciął w pień.

Przecież to wy, wszechpolacy, mu w tym pomogliście.

Byliśmy młodzi, nie dostrzegaliśmy konsekwencji pewnych działań. Nie martwiliśmy się, że jedno czy drugie środowisko nas opuszczało. Tak samo później było w Kukiz'15. Na początku nie widać żadnej zmiany, sondaże nadal są dobre, a na końcu sromotnie przegrywa się wybory. Pod koniec LPR byłem w ostrym sporze z Giertychem i pewne rzeczy widziałem wyraźniej.

Jaka była przyczyna pana konfliktu z liderem?

Roman był niecierpliwy. Chciał natychmiast grać o najwyższą stawkę i cały czas stawiał koalicjantom kolejne żądania, niewspółmierne do naszej siły politycznej. Myśmy wtedy właściwie nie mieli już struktur ani zaplecza, no i byliśmy zmęczeni permanentną kampanią od 2001 roku. Bo co roku odbywały się jakieś wybory, referenda, a nasze wojska były już przetrzebione. Tymczasem Roman w 2006 roku mówił: spalimy za sobą mosty i idziemy do permanentnego ataku na wszystkich frontach. Ale już nie było kim atakować. Na nasze marsze Białej Róży ściągaliśmy z całej Polski tysiąc, najwyżej dwa tysiące uczestników, których przywoziliśmy autokarami. A nasza konkurencja – PO czy PiS – mobilizowała dziesiątki tysięcy ludzi. Tam było życie – programowe, ideowe i inne.

Roman Giertych chciał budować pozycję LPR na kontrze do PiS, w czasie gdy był wicepremierem wspólnego rządu?

Taka była jego decyzja. Roman Giertych nie słuchał już wtedy nikogo. W LPR został tylko on i prawie sami młodzi ludzie. Nie słuchał Janusza Dobrosza czy Andrzeja Mańki, którzy chcieli być w LPR, ale inaczej kierować tym okrętem. Być takim koalicjantem, jak dziś Jarosław Gowin, który podczas niektórych głosowań ma grymas na twarzy, ale jednak doprowadził do tego, że nie będzie likwidacji progu 30-krotności składki na ZUS. Czyli ma na coś wpływ. Ma też swoje poletko, które uprawia, czyli szkolnictwo wyższe, tworzy bardzo silne środowisko samorządowe i będzie w polityce wiele lat. Giertych chciał szybko dużo osiągnąć i wypadł z polityki, a nawet, ?co mnie dziwi, przeszedł do obozu, który tak mocno krytykował.

Twierdzi, że nie zmienił, tylko okoliczności się zmieniły.

Jego prawo. No, ale PiS też postąpiło w 2007 roku nierozważnie, traktując aferę gruntową jako powód do rozwiązania parlamentu. W efekcie oddało władzę na osiem lat. Wiele reform, które teraz PiS wprowadza, jest już spóźnionych.

Dlaczego?

Gdybyśmy osiem lat temu wprowadzili np. program 500+, to byśmy złapali górkę demograficzną, czyli zachęcilibyśmy kobiety z wyżu demograficznego lat 80. do zaplanowania większej liczby potomstwa. A tak 500+ zostało wprowadzone w niżu demograficznym, a więc efekty nie mogą być spektakularne. Dążenie do zerwania koalicji ?w 2007 roku to był błąd wszystkich stron.

Wybory 2007 roku okazały się dla was porażką.

1,3 proc. głosów. Byłem załamany wynikiem, tyle lat ciężkiej pracy poszło na marne.

A Roman Giertych porzucił was już podczas wieczoru wyborczego.

Co mam powiedzieć? Jeżeli ktoś porzuca środowisko, które budował, to jest to trudne do zaakceptowania, trudno to teraz tłumaczyć młodym patriotom. Lider zostawił swoje wojsko.

Pan przejął po nim obowiązki szefa partii.

Dowiedziałem się o tym w domu z jego wystąpienia w wieczór wyborczy. Mentalnie byłem już poza polityką, bo –jak mówiłem wcześniej – ostro starłem się z Giertychem. Ale skoro zostałem wskazany, to pomyślałem, że trzeba przynajmniej spróbować ocalić ludzi i struktury. Po dwóch miesiącach zorientowałem się, że miałem być fasadowym liderem, bo w tych miejscach, gdzie jeszcze mieliśmy coś do powiedzenia, np. w TVP, nadal rządził Giertych. Wtedy wystąpiłem z LPR.

Ale wrócił pan do tego środowiska.

W 2009 roku zakończyłem pracę w europarlamencie i wróciłem do architektury. Ale w tym czasie Marsz Niepodległości zaczął odnosić sukcesy i powstał Ruch Narodowy, do którego się zapisałem. Nie odnosiliśmy co prawda sukcesów w kolejnych wyborach, ale w 2015 roku okazało się, że nasz duży potencjał przydał się Pawłowi Kukizowi do rejestracji list jego ruchu, bo mamy struktury i jesteśmy sprawni organizacyjnie. I w 2015 roku z list Kukiz'15 weszliśmy do Sejmu.

Dobrze się to wszystko zapowiadało, ale zdechło. Dlaczego?

Z powodu osobowości Pawła Kukiza. To jest kochany, bardzo uczuciowy człowiek, który zupełnie nie nadaje się do polityki. Nie potrafi budować struktur, jeździć po terenie, słuchać ludzi. Kukiz'15 to było środowisko sejmowe, a nie ogólnopolskie. Miał takich fantastycznych posłów, jak Ireneusz Zyska, Małgorzata Zwiercan, Jarosław Porwich czy Piotrek Marzec, który mrówczą pracą doprowadził do nowelizacji ustawy o leczeniu medyczną marihuaną i dziś jeździ po parlamentach europejskich, opowiadając, jak powinna wyglądać wzorcowa ustawa w tej sprawie. Paweł nie potrafił tego wykorzystać.

To była tylko jego wina?

Klucz leży w charakterze Pawła Kukiza. Doprowadził klub do paraliżu. Skupialiśmy przecież różne środowiska o różnych poglądach. Jeżeli odbywały się kluby, na których nie było Pawła Kukiza, a moim zdaniem na większości go nie było, to trudno wypracować jednolite stanowisko. Gdyby Paweł porozumiał się z Jarosławem Kaczyńskim, nawet będąc w opozycji, to mógł przeprowadzić wiele naszych pomysłów, np. projekt sędziego pokoju. Wszyscy chwalili ten program. Ale tu trzeba być trochę giętkim, część rzeczy zostawić dla wyższego dobra. A Paweł Kukiz nie traktował poważnie rozmów koalicyjnych. Zaraz wypływały informacje, kto co powiedział, kto jak był ubrany. Nie był poważnym partnerem do robienia polityki i niczego poważnego nie przeprowadził. Nie ucinał konfliktów w klubie, tracił ludzi i jeszcze ich obrażał, gdy odchodzili. Nie zmienił Polski. Nic nie zbudował. Nie nadaje się do polityki.

Jednym z pierwszych posłów, którzy odeszli od Kukiza, był Robert Winnicki, wasz człowiek z Ruchu Narodowego. A podobno mieliście odejść wszyscy, tylko doszło do rozłamu?

Trochę się wtedy nie zgadzałem z Robertem. Uważałem, że trzeba trwać przy Kukizie i budować mocną flankę narodową. Wtedy jeszcze naiwnie sądziłem, że da się to przeprowadzić. Robert uważał, że trzeba mocno pokazywać program narodowy, ale jednoosobowo niewiele mógł zdziałać. Moim zdaniem narodowiec powinien być skuteczny, w tym miejscu, w którym się znajdzie. Jako europoseł doprowadziłem do zmiany nazw na tablicach drogowych, tak by w Niemczech wskazania polskich miast były pisane nie tylko po niemiecku, ale i po polsku, a w Polsce po polsku i np. po ukraińsku. Nie przeprowadziło tego MSZ, tylko Sylwek Chruszcz, europoseł, żmudną pracą. Tak samo udało mi się przeforsować w MEN, by do programu nauczania wpisano Romana Dmowskiego i Narodowe Siły Zbrojne. To są konkretne osiągnięcia.

—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")

Sylwester Chruszcz W 1995 r. zaczynał od Młodzieży Wszechpolskiej, potem był w Stronnictwie Narodowym, Lidze Polskich Rodzin (przez kilka miesięcy, w 2007/2008 prezes LPR po rezygnacji Romana Giertycha). Był posłem do Parlamentu Europejskiego (2004–2009). Zakładał kolejne partie, wreszcie w 2015 r. został posłem Kukiz'15. Stąd wywędrował do koła Wolnych i Solidarnych. W 2019 r. przegrał wybory, startując z list PiS.

Plus Minus: Pana biografia polityczna zaczęła się od Młodzieży Wszechpolskiej.

Nie. Na początku lat 90. byłem członkiem Partii Wolności Kornela Morawieckiego, jeszcze jako uczeń Technikum Hutniczego w Głogowie, półtora roku opłacałem tam składki członkowskie.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Czy Donald Trump jest człowiekiem religijnym?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Donald Trump. Siewca burzy i reszta świata
Plus Minus
„Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach”: O śmierci i umieraniu
Plus Minus
„Puppet House”: Kukiełkowy teatrzyk strachu
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
„Epidemia samotności”: Różne oblicza samotności
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni