Oddaliście to wszystko bez walki?
Roman Giertych w 2004 roku zaangażował się w pracę komisji śledczej ds. PKN Orlen i to był ogromny błąd. Tamta komisja nie dawała już takiego politycznego uzysku, jak komisja badająca tzw. aferę Rywina. Roman pisał raporty, przeprowadzał różne ataki, ale nic nam to nie dawało. A w tym czasie PiS wykonało pracę nad sobą. Dobrze zrealizowane badania wewnętrzne pokazały, że partia może być patriotyczna, niepodległościowa, ale z wrażliwością społeczną i PiS poszło w tym kierunku.
A wy przespaliście moment, kiedy trzeba się było zmieniać?
Dokładnie. Dalej byliśmy w 2001 roku, walczyliśmy o ziemię, nie zmieniliśmy haseł, a świat się zmienił. W 2004 roku zostały otwarte granice. Polacy tysiącami wyjeżdżali za granicę i to zmieniało ich mentalność, a myśmy tego nie odczytali.
Skoro wiedzieliście, że PiS podbiera wam tematy i że macie tożsamy elektorat, to dlaczego zdecydowaliście się na współpracę z tą partią? Trzeba się było trzymać od PiS z daleka.
Rzecz w tym, że w 2006 roku, kiedy została zawarta koalicja rządząca, my już nie mieliśmy elektoratu. Gdyby wybory 2005 roku odbyły się miesiąc później – nie we wrześniu tylko w październiku – to nie przekroczylibyśmy progu wyborczego.
Taka zła była tendencja?
Dużo jeździłem po Polsce w tamtej kampanii i widziałem, jak nasi wyborcy odpływali do PiS, które zrobiło bardzo dobrą kampanię „Wiosna Polaków" i miało świetne hasło „Polska Solidarna". Gdybyśmy nie weszli do rządu PiS, to już wtedy by nas nie było. Zresztą jako narodowcy powinniśmy się kierować interesem narodowym, tym, co jest dobre dla Polaków, a wtedy innego rządu nie dało się zbudować. Dlatego postanowiliśmy przynajmniej zrealizować hasła, z którymi szliśmy do wyborów – wzmocnienie polskich rodzin, udomowienie banków, polskie media itd. Wtedy mieliśmy jeszcze około 4,8 proc. poparcia. Jeszcze można się było odbić.
Dzięki udziałowi we władzy?
Moim zdaniem powinniśmy byli wejść wtedy do PiS. Odłożyć osobiste ambicje, które w przyszłości i tak zostałyby zrealizowane. Roman Giertych byłby dzisiaj wicepremierem, zajmowałby miejsce Jarosława Gowina i byłby trwałym elementem polskiej sceny politycznej, a my byśmy mogli wprowadzać w życie nasze pomysły programowe z poprzednich lat.
Czy dyskutowaliście o tym, żeby wejść do PiS, czy też to jest pana refleksja po latach?
W 2007 roku w LPR już nie było dyskusji. Roman Giertych nie miał opozycji w partii, bo całą wyciął w pień.
Przecież to wy, wszechpolacy, mu w tym pomogliście.
Byliśmy młodzi, nie dostrzegaliśmy konsekwencji pewnych działań. Nie martwiliśmy się, że jedno czy drugie środowisko nas opuszczało. Tak samo później było w Kukiz'15. Na początku nie widać żadnej zmiany, sondaże nadal są dobre, a na końcu sromotnie przegrywa się wybory. Pod koniec LPR byłem w ostrym sporze z Giertychem i pewne rzeczy widziałem wyraźniej.
Jaka była przyczyna pana konfliktu z liderem?
Roman był niecierpliwy. Chciał natychmiast grać o najwyższą stawkę i cały czas stawiał koalicjantom kolejne żądania, niewspółmierne do naszej siły politycznej. Myśmy wtedy właściwie nie mieli już struktur ani zaplecza, no i byliśmy zmęczeni permanentną kampanią od 2001 roku. Bo co roku odbywały się jakieś wybory, referenda, a nasze wojska były już przetrzebione. Tymczasem Roman w 2006 roku mówił: spalimy za sobą mosty i idziemy do permanentnego ataku na wszystkich frontach. Ale już nie było kim atakować. Na nasze marsze Białej Róży ściągaliśmy z całej Polski tysiąc, najwyżej dwa tysiące uczestników, których przywoziliśmy autokarami. A nasza konkurencja – PO czy PiS – mobilizowała dziesiątki tysięcy ludzi. Tam było życie – programowe, ideowe i inne.
Roman Giertych chciał budować pozycję LPR na kontrze do PiS, w czasie gdy był wicepremierem wspólnego rządu?
Taka była jego decyzja. Roman Giertych nie słuchał już wtedy nikogo. W LPR został tylko on i prawie sami młodzi ludzie. Nie słuchał Janusza Dobrosza czy Andrzeja Mańki, którzy chcieli być w LPR, ale inaczej kierować tym okrętem. Być takim koalicjantem, jak dziś Jarosław Gowin, który podczas niektórych głosowań ma grymas na twarzy, ale jednak doprowadził do tego, że nie będzie likwidacji progu 30-krotności składki na ZUS. Czyli ma na coś wpływ. Ma też swoje poletko, które uprawia, czyli szkolnictwo wyższe, tworzy bardzo silne środowisko samorządowe i będzie w polityce wiele lat. Giertych chciał szybko dużo osiągnąć i wypadł z polityki, a nawet, ?co mnie dziwi, przeszedł do obozu, który tak mocno krytykował.
Twierdzi, że nie zmienił, tylko okoliczności się zmieniły.
Jego prawo. No, ale PiS też postąpiło w 2007 roku nierozważnie, traktując aferę gruntową jako powód do rozwiązania parlamentu. W efekcie oddało władzę na osiem lat. Wiele reform, które teraz PiS wprowadza, jest już spóźnionych.
Dlaczego?
Gdybyśmy osiem lat temu wprowadzili np. program 500+, to byśmy złapali górkę demograficzną, czyli zachęcilibyśmy kobiety z wyżu demograficznego lat 80. do zaplanowania większej liczby potomstwa. A tak 500+ zostało wprowadzone w niżu demograficznym, a więc efekty nie mogą być spektakularne. Dążenie do zerwania koalicji ?w 2007 roku to był błąd wszystkich stron.
Wybory 2007 roku okazały się dla was porażką.
1,3 proc. głosów. Byłem załamany wynikiem, tyle lat ciężkiej pracy poszło na marne.
A Roman Giertych porzucił was już podczas wieczoru wyborczego.
Co mam powiedzieć? Jeżeli ktoś porzuca środowisko, które budował, to jest to trudne do zaakceptowania, trudno to teraz tłumaczyć młodym patriotom. Lider zostawił swoje wojsko.
Pan przejął po nim obowiązki szefa partii.
Dowiedziałem się o tym w domu z jego wystąpienia w wieczór wyborczy. Mentalnie byłem już poza polityką, bo –jak mówiłem wcześniej – ostro starłem się z Giertychem. Ale skoro zostałem wskazany, to pomyślałem, że trzeba przynajmniej spróbować ocalić ludzi i struktury. Po dwóch miesiącach zorientowałem się, że miałem być fasadowym liderem, bo w tych miejscach, gdzie jeszcze mieliśmy coś do powiedzenia, np. w TVP, nadal rządził Giertych. Wtedy wystąpiłem z LPR.
Ale wrócił pan do tego środowiska.
W 2009 roku zakończyłem pracę w europarlamencie i wróciłem do architektury. Ale w tym czasie Marsz Niepodległości zaczął odnosić sukcesy i powstał Ruch Narodowy, do którego się zapisałem. Nie odnosiliśmy co prawda sukcesów w kolejnych wyborach, ale w 2015 roku okazało się, że nasz duży potencjał przydał się Pawłowi Kukizowi do rejestracji list jego ruchu, bo mamy struktury i jesteśmy sprawni organizacyjnie. I w 2015 roku z list Kukiz'15 weszliśmy do Sejmu.
Dobrze się to wszystko zapowiadało, ale zdechło. Dlaczego?
Z powodu osobowości Pawła Kukiza. To jest kochany, bardzo uczuciowy człowiek, który zupełnie nie nadaje się do polityki. Nie potrafi budować struktur, jeździć po terenie, słuchać ludzi. Kukiz'15 to było środowisko sejmowe, a nie ogólnopolskie. Miał takich fantastycznych posłów, jak Ireneusz Zyska, Małgorzata Zwiercan, Jarosław Porwich czy Piotrek Marzec, który mrówczą pracą doprowadził do nowelizacji ustawy o leczeniu medyczną marihuaną i dziś jeździ po parlamentach europejskich, opowiadając, jak powinna wyglądać wzorcowa ustawa w tej sprawie. Paweł nie potrafił tego wykorzystać.
To była tylko jego wina?
Klucz leży w charakterze Pawła Kukiza. Doprowadził klub do paraliżu. Skupialiśmy przecież różne środowiska o różnych poglądach. Jeżeli odbywały się kluby, na których nie było Pawła Kukiza, a moim zdaniem na większości go nie było, to trudno wypracować jednolite stanowisko. Gdyby Paweł porozumiał się z Jarosławem Kaczyńskim, nawet będąc w opozycji, to mógł przeprowadzić wiele naszych pomysłów, np. projekt sędziego pokoju. Wszyscy chwalili ten program. Ale tu trzeba być trochę giętkim, część rzeczy zostawić dla wyższego dobra. A Paweł Kukiz nie traktował poważnie rozmów koalicyjnych. Zaraz wypływały informacje, kto co powiedział, kto jak był ubrany. Nie był poważnym partnerem do robienia polityki i niczego poważnego nie przeprowadził. Nie ucinał konfliktów w klubie, tracił ludzi i jeszcze ich obrażał, gdy odchodzili. Nie zmienił Polski. Nic nie zbudował. Nie nadaje się do polityki.
Jednym z pierwszych posłów, którzy odeszli od Kukiza, był Robert Winnicki, wasz człowiek z Ruchu Narodowego. A podobno mieliście odejść wszyscy, tylko doszło do rozłamu?
Trochę się wtedy nie zgadzałem z Robertem. Uważałem, że trzeba trwać przy Kukizie i budować mocną flankę narodową. Wtedy jeszcze naiwnie sądziłem, że da się to przeprowadzić. Robert uważał, że trzeba mocno pokazywać program narodowy, ale jednoosobowo niewiele mógł zdziałać. Moim zdaniem narodowiec powinien być skuteczny, w tym miejscu, w którym się znajdzie. Jako europoseł doprowadziłem do zmiany nazw na tablicach drogowych, tak by w Niemczech wskazania polskich miast były pisane nie tylko po niemiecku, ale i po polsku, a w Polsce po polsku i np. po ukraińsku. Nie przeprowadziło tego MSZ, tylko Sylwek Chruszcz, europoseł, żmudną pracą. Tak samo udało mi się przeforsować w MEN, by do programu nauczania wpisano Romana Dmowskiego i Narodowe Siły Zbrojne. To są konkretne osiągnięcia.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Sylwester Chruszcz W 1995 r. zaczynał od Młodzieży Wszechpolskiej, potem był w Stronnictwie Narodowym, Lidze Polskich Rodzin (przez kilka miesięcy, w 2007/2008 prezes LPR po rezygnacji Romana Giertycha). Był posłem do Parlamentu Europejskiego (2004–2009). Zakładał kolejne partie, wreszcie w 2015 r. został posłem Kukiz'15. Stąd wywędrował do koła Wolnych i Solidarnych. W 2019 r. przegrał wybory, startując z list PiS.