Bogusław Chrabota: Donald Trump. Siewca burzy i reszta świata

Ameryka chce oczyszczającego deszczu. Pragnie go jak nigdy.

Publikacja: 07.11.2024 14:04

Bogusław Chrabota: Donald Trump. Siewca burzy i reszta świata

Foto: REUTERS/Jay Paul

Donald Trump wygrał te wybory. Ponad wszelką wątpliwość, bezdyskusyjnie. I to wbrew sondażom, zapowiedziom, oczekiwaniom elit, a przede wszystkim wbrew naszej wizji Ameryki. Bo jak to możliwe, że na czele największej demokracji świata staje miliarder, celebryta, człowiek oskarżany o przestępstwa, zarazem wiecowy mówca, który nie gryzie się w język, obraża i oskarża, obiecuje gruszki na wierzbie i naprawę planety w dziesięć minut. Jak to możliwe?

Stop; najpierw mała retrospekcja. Trump już przez cztery lata był prezydentem i ani tego świata specjalnie nie zepsuł, ani nie naprawił. Pamiętamy? Więc może i teraz należałoby emocje podzielić przez cztery albo pięć, spojrzeć w lustro i pomyśleć o granicach przesady. Tak, to nieźle pomyślana terapia, tyle że nie daje żadnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego Donald Trump, jakkolwiek patrzeć, symbol aroganckiej, białej i dominującej Ameryki, znowu wygrał wybory. Jakim cudem, dlaczego?

Czytaj więcej

Charles Kupchan: Po wyborach w USA spodziewam się aktów przemocy politycznej

Gdzie się podział american dream? Dziś Ameryka jest okaleczona

Zanim pokuszę się o odpowiedź, opowiem o Ameryce, którą poznałem na początku lat 90., w czasach jej odległej, rajskiej przeszłości. Co to była za Ameryka? Wciąż jeszcze kraj opowieści o american dream, marzeniu, które spełnia się na naszych oczach. Wciąż kraj dominacji białych. I ich porządku. Kwestie etniczne wstydliwie chowano pod dywan. Ale coraz częściej dochodziły do głosu. Pamiętam stołeczny Waszyngton, w którym nie wypadało wybierać się dalej niż do granicy wyznaczonej przez 13 North East Street. Za nią zaczynała się dzielnica, w której na osobiste bezpieczeństwo turysty nikt nie miał odwagi wystawić polisy. Była to biała Ameryka z dzielnicami przestępczości i niepokojów, która jednak żyła iluzją, że tam, „gdzie my jesteśmy”, światem rządzi system naszych wartości i naszych praw. Naszego bezpieczeństwa i naszej kultury. Dziś tak już nie jest.

Ameryka lat 90. karmiła się też innymi mitami. Najważniejszym był mit o tym, że jest to kraj wybrany przez Boga. Jedyna potęga. Bez konkurencyjnych Chin czy Indii, które wciąż tkwią w wiekach ciemnych. Ameryka, która ostatecznie zwyciężyła w wyścigu gospodarczym i cywilizacyjnym. Łatwo było w to wierzyć. Właśnie Reagan i Bush rzucili na kolana Związek Sowiecki, wyzwolili Europę Środkową, a bard amerykańskiej polityki Francis Fukuyama zapewniał, że to koniec historii i zawsze tak już będzie. Ameryka była wielka w każdym wymiarze. Na Florydzie słano na orbitę kolejne promy kosmiczne. Od produkcji aż wibrował przemysł motoryzacyjny. W Kalifornii geniusze w stylu Gatesa i Jobsa rozwijali technologie, których nie widział świat. Firma Nike przenosiła całą produkcję ze Stanów do Chin, a setki tysięcy studentów z Kraju Środka uczyły się na Harvardzie czy Berkeley, czym jest amerykańska demokracja, by przenieść ją do rządzonej łagodną ręką przez Denga ojczyzny.

No i, co należy wyraźnie podkreślić, wszystko to działo się przed pamiętnym 11 września, wojną w Iraku i Afganistanie, a Osama bin Laden działał pod dyskretnym parasolem CIA.

Jedyne, na co można liczyć, to że nie wywróci porządku rzeczy, schowa do kieszeni emocje i okaże się pragmatykiem. Nie można wykluczyć tego scenariusza. 

Taką była Ameryka sprzed 30 lat, do której wywożono młodzież z Polski, by śladem chińskich kolegów i koleżanek uczyć ją demokracji. Piszący te słowa był częścią tej edukacyjnej epopei i do dziś nosi w sercu taki właśnie nostalgiczny obraz Stanów Zjednoczonych. Tyle że po 30 latach to już tylko baśń. Mgliste wspomnienie. 30 lat później z tamtego sielankowego obrazka nic nie zostało. Ameryka jest okaleczona nieudanymi wojnami. Narastającą falą biedy i bankructw. Zmasakrowana aktami terroru. Z bogatych stanów ciężkiego przemysłu został „pas rdzy”. Mityczna klasa średnia doświadcza pauperyzacji. Jest terroryzowana przez gangi i rozstrzeliwana przez nastolatków z bronią palną w ręku. Fentanyl stworzył nowy fenomen ulicznej bezdomności, która przeniosła się do centrów wielkich miast. Polityczny permisywizm zalegalizował drobną przestępczość. Nielegalna migracja spotęgowała falę biedy. Amerykanie mają problem z systemem opieki zdrowia, wsparcia najbiedniejszych. I setki innych, które jako żandarmowi świata z wyboru przynoszą Rosja i Chiny. Wojny w Ukrainie i na Bliskim Wschodzie. Globalna konkurencja z chińskimi wychowankami Harvardu czy Berkeley.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Polityka jak powódź

Wyborcy w USA chcieli wstrząsu. Czy naprawdę ktoś wierzył, że zapewni go miła i wiecznie uśmiechnięta Kamala Harris?

Nic dziwnego, że 70 proc. Amerykanów deklarowało przed wyborami niezadowolenie ze swojej sytuacji. Wśród wyborców republikanów 90 proc. W kręgach demokratycznych – 50. Właśnie dlatego z taką mocą wybrzmiewało hasło sprzeciwu. Wezwanie, ale i oczekiwanie prawdziwego wstrząsu… Tu stop. Czy naprawdę ktoś wierzył, że jego gwarancją będzie miła i wiecznie uśmiechnięta Kamala Harris? Nie. Ona obiecywała spokój, usilne próby dokonania zmiany w granicach reguł. Nie umiała się wstrzelić w zapotrzebowanie społeczne. Nie miejmy złudzeń. Wstrzelił się Trump. Jest w powszechnym mniemaniu zapowiedzią, zwiastunem burzy. A Ameryka chce oczyszczającego deszczu. Pragnie go jak nigdy. Ale o ile Trump może być ojcem burzy, o tyle z pewnością nie przyniesie Ameryce oczekiwanego zbawienia. Powrotu do bukolicznej przeszłości. To już niemożliwe. Jedyne, na co można liczyć, to że nie wywróci porządku rzeczy, schowa do kieszeni emocje i okaże się pragmatykiem. Nie można wykluczyć tego scenariusza. Może Amerykę zdewastować albo nieco naprawić mechanizmy jej funkcjonowania. Oby to ostatnie się powiodło.

Donald Trump wygrał te wybory. Ponad wszelką wątpliwość, bezdyskusyjnie. I to wbrew sondażom, zapowiedziom, oczekiwaniom elit, a przede wszystkim wbrew naszej wizji Ameryki. Bo jak to możliwe, że na czele największej demokracji świata staje miliarder, celebryta, człowiek oskarżany o przestępstwa, zarazem wiecowy mówca, który nie gryzie się w język, obraża i oskarża, obiecuje gruszki na wierzbie i naprawę planety w dziesięć minut. Jak to możliwe?

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów