Zastawianie pułapki

Fragment wspomnień oficera PRL-owskiego wywiadu Mariana Zacharskiego z czasów jego służby w USA, podczas której udało mu się wykraść wiele materiałów dotyczących najnowszych projektów lotniczych i radarowych

Publikacja: 23.05.2009 15:00

11 czerwca 1985 Most Glienicke w Berlinie. Po 4 latach spędzonych w amerykańskim więzieniu Marian Za

11 czerwca 1985 Most Glienicke w Berlinie. Po 4 latach spędzonych w amerykańskim więzieniu Marian Zacharski (trzeci od prawej) wraca na wschód w ramach wymiany szpiegów

Foto: Archiwum

W czasie swojej pracy na „cichym froncie” w Stanach nigdy nie uciekałem się do drastycznych metod. Żadnego szantażu, nacisku. Wiem, że te metody stosuje się niekiedy w wywiadzie, ale to nigdy nie były moje metody. Długo szukałem odpowiednich ludzi. A potem stwarzałem sytuacje, w których moje potencjalne źródło czuło się komfortowo. W których drugi człowiek sam chciał pracować dla mnie.

Tak było za każdym razem. Jeśli wyczułem niechęć, opór co do współpracy, wycofywałem się i zawsze mogłem z takim człowiekiem nadal pozostać w kontakcie, bo nie stało się nic, co by tę znajomość dyskredytowało.

W przypadku Billa (Williama Holdena Bella – przyp. red.) wiedziałem, że pewne słowa nigdy nie mogą zostać wypowiedziane. Jak czas pokazał, miałem całkowitą rację.

MICE – to skrót sformułowany przez Amerykanów, by określić cztery główne powody, dla których ludzie decydują się na zdradę swojego kraju: M – money (pieniądze), I – ideology (ideologia), C – coercion (przymus), E – ego. Ostatni z nich jest najpojemniejszy. Mieści się w nim poczucie odrzucenia, niedowartościowanie, chęć „bycia kimś”. Czasami wchodzą w grę tak zwykłe rzeczy jak brak spodziewanego awansu w pracy czy nawet zemsta za pominięcie w podwyżce.

[srodtytul]M jak money[/srodtytul]

W wypadku Billa od początku sytuacja była jasna: potrzebował pieniędzy. Zdradzał wszystkie objawy dyskomfortu życia wywołanego brakiem gotówki. Wspominał o tym od początku, dodając mimochodem, że płaci wysokie alimenty swojej byłej żonie, że ma kłopoty z urzędem podatkowym. Ale jednocześnie wiedziałem, że jest wrażliwym facetem. Z takimi trzeba ostrożnie. Nie można dopuścić do sytuacji, w której warunki „nowej pracy” ich przytłoczą, bo to może być początek końca. W sytuacji skrajnej mogą puścić im nerwy.

Do tego Bill był typem naukowca, którego fascynowała praca. W Hughes Aircraft był ceniony, ale nie aż tak, jak potrzebował. Zresztą, gdyby naprawdę doceniali jego talent i możliwości, skierowaliby go do projektów indywidualnych i – co tu kryć – zdecydowanie lepiej płacili.

Była połowa grudnia 1977 roku. Po naszym pierwszym meczu (tenisowym – przyp. red.) spotkaliśmy się jeszcze na kolejnym. Gdy zaprosiłem go do domu na drinka, ucieszył się. Zwierzył się mi, że chciałby zabrać Ritę na jakieś ekskluzywne przyjęcie sylwestrowe, ale kiepsko u niego z pieniędzmi.

– Bill, a może poszlibyście z nami na bal na „Queen Mary”? Mam cztery zaproszenia, moja firma płaci, a nie bardzo mamy z kim iść. Michael i Brenda wyjeżdżają, Basia już się martwi, że sami nie pójdziemy. Bill, proszę, wybawiłbyś mnie z kłopotu. – Naprawdę? Na „Queen Mary”? Serio, Marian? – jeszcze nie dowierza, ale już się cieszy. Oczywiście przyjęli zaproszenie. Płaciła moja firma, ale nie ta, w której pracowałem oficjalnie. Bawiliśmy się doskonale.

Autopromocja
Orzeł Innowacji

Ogłoszenie wyników już 5 czerwca. Zapisz się, aby wziąć udział w gali.

WEŹ UDZIAŁ

Widziałem, jak Bill odżywa, jak bardzo chce się cieszyć życiem. Rita też czuła się jak ryba w wodzie. Udało jej się nawet zaskarbić sympatię Basi. Gdy o północy otwierałem szampana, pomyślałem, że chcę, aby to był rok Billa i mój. 1978.

Od tamtej chwili zaczęliśmy prowadzić intensywne, wspólne życie towarzyskie. Systematycznie graliśmy w tenisa, a w przerwach dużo rozmawialiśmy. Potem szliśmy do mnie na drinka. Bill od naszego pierwszego spotkania zapałał wielką atencją do polskiej wódki. Pił ją w wysokich szklankach, tylko z lodem. Towarzyszyłem mu, ale choć znałem wagę tych spotkań, nie chciałem się katować, więc do swojej szklanki lałem wodę jedynie z symbolicznymi kroplami alkoholu.

Bill coraz częściej opowiadał mi o swoich kłopotach. Coraz więcej dowiadywałem się o jego rzeczywistej, skomplikowanej sytuacji finansowej. Nieraz wtrącił, że miał już różne pomysły na wyjście z tarapatów, ale się nie powiodły, a przecież zrobiłby wiele, by zdobyć pieniądze. Rozmawialiśmy o wszystkim, wspominał swoje wojenne przygody. Widząc jego zainteresowanie historią, podarowałem mu komplet pamiętników Winstona Churchilla. Potem książkę Jamesa A. Michenera „Poland”. W końcu „Bitter Glory” – historię Polski napisaną przez Richarda M. Watta. To stało się okazją do rozmowy o trudnych dziejach mojego kraju, o jego wiecznym problemie położenia między dwoma gigantami, Niemcami i Rosją. Zwróciłem mu uwagę, że z tego powodu Polacy są szczególnie wyczuleni na punkcie zagadnień związanych z bezpieczeństwem, uzbrojeniem, armią. Tamta rozmowa miała wielkie znaczenie. Bill w pełni rozumiał, że Polska to kraj szczególny. Narodziło się w nim współczucie dla naszych historycznych zaszłości.

Bill czuł się przy mnie coraz swobodniej, zdarzało się, gdy graliśmy w tenisa, że w przerwach zaczynał mi opowiadać o swojej pracy, o problemach technicznych, które ma rozwiązać. To go nieustannie nurtowało. Za pierwszym lub drugim razem, gdy się zorientował, że opisuje mi projekt, nad którym pracuje, przerwał i powiedział: – Marian, przepraszam! Nie dość, że zawracam ci głowę swoimi problemami, to przecież w ogóle nie powinienem tego wszystkiego mówić, przecież ja pracuję nad programami poufnymi! Nawet tajnymi!...

– Nie ma sprawy, Bill. Lubię cię słuchać, bo jesteś świetnym facetem, masz głowę jak komputer! Zawsze mam nadzieję, że przy tobie podszlifuję mój techniczny angielski, bo na temat obrabiarek potrafię powiedzieć wszystko, ale dalej, to wiesz, różnie bywa. – No dobra, ty pracujesz nad moją grą w tenisa, ja mogę popracować nad twoim fachowym językiem!

– Słuchaj, a propos spraw fachowych, jest jedna związana z obrabiarkami... – Marian, ty ciągle o obrabiarkach!

– Nie, czekaj. Mam dla ciebie pewną propozycję. – Ale ja się nie znam na obrabiarkach. – Nie musisz się znać, żeby zarobić. – Co masz na myśli? – Coś mam, ale pogadamy przy kolacji. Zapraszam ciebie i Ritę. Jutro, pasuje ci?

[srodtytul]Zastrzyki gotówki[/srodtytul]

Jedziemy do dobrej restauracji, bo wiem już, że Bill i Rita to lubią. Proszę go o pomoc w kontakcie z wicedyrektorem Hughes Aircraft, odpowiedzialnym za zakupy sprzętu. Chciałbym mu pokazać ofertę naszych obrabiarek. Oczywiście obiecuję Billowi prowizję, zaznaczając, że przy cenach tych maszyn są to ładne pieniądze. Ricie świecą się oczy, Bill mówi, że jeśli cokolwiek uda mu się załatwić, zrobi to z czystej przyjaźni dla mnie.

Krótko potem dzwoni, że ma dla mnie wiadomości. Znów zapraszam ich na kolację. Bill po prostu się zorientował, jakie maszyny kupują u niego w zakładzie, jakich firm, jakie parametry. Telefon do wicedyrektora Hughes Aircraft obiecał następnym razem, teraz ma tylko taki oficjalny, do sekretariatu, wiadomo, taki to i ja mogę wziąć z książki telefonicznej. Jestem mu niezmiernie wdzięczny. Gdy nasze żony idą do toalety, wyjmuję 200 dolarów i daję mu. Bill patrzy z niedowierzaniem, kręci głową, że to niepotrzebne, że on robi to dla mnie, z sympatii, ale bierze pieniądze. Dbam o jego dobre samopoczucie, mówię: – Mam fundusz reprezentacyjny. Nasza firma jest mała, wchodzi na wasz rynek, zależy nam na każdym dobrym kontakcie.

A informacje, u kogo kupuje potencjalny klient, to w biznesie bezcenne, uwierz mi, Bill.

Wierzy mi. Chowa pieniądze, bo Rita i Basia już wracają. Gdy jakiś czas później przynosi informację, że umówił mnie na telefon z tym wicedyrektorem, robię z tego święto. Znów zapraszam ich na kolację i jak poprzednio, gdy jesteśmy sami, daję mu 200 dolarów. Nie ociąga się, bierze. Jeśli idziemy do restauracji i rozmawiamy o nowych kontaktach w związku z obrabiarkami, biorę rzeczywiście rachunki na Polamco. Ale powoli zaczynam się z nim spotykać i w innych sprawach. Spokojnie dążę do drugiego celu. Wtedy płacę z własnej kieszeni. Rozliczę to później z funduszu operacyjnego Rezydentury albo w trakcie pobytu w Polsce. Z amerykańską służbą skarbową nie ma żartów. Muszę dbać o kontakt z Billem, pielęgnować go i zasilać, ale muszę też dbać o interesy Polamco. Nie chcę kłopotów w razie jakiejkolwiek rutynowej kontroli.

Bill zaczyna coraz więcej mówić o swojej pracy. Dostał w końcu nadzór nad nowym programem i pracuje nad jego wdrożeniem. Jest tak zaabsorbowany, że tylko o tym myśli. I coraz częściej mówi. Czasami na tyle szczegółowo, że po spotkaniu idę do domu i natychmiast zapisuję to, co usłyszałem. Małe notatki, czytelne tylko dla mnie. Pracuje w firmie, która produkuje najnowsze technologie zbrojeniowe. Każdy drobiazg, o którym mówi, jest ciekawy. Zwłaszcza że zbliża się termin mojego wyjazdu do Polski, chcę jak najwięcej informacji od Billa przekazać w Warszawie. Raz czy dwa proszę go o dokładniejsze wytłumaczenie jakiegoś zagadnienia, o którym opowiada. Tłumaczę się słabością technicznej znajomości języka. Cierpliwie mi wyjaśnia. Potem mimochodem mówię z niekłamanym zachwytem, że to genialne rozwiązanie i że polski przemysł wiele by dał, by mieć takich specjalistów. Bill cieszy się z komplementu.

Po jednym z takich spotkań, gdy tłumaczy mi działanie radaru i gdy wspominam o polskim przemyśle, wsuwam mu kolejne 200 dolarów do pokrowca na rakietę tenisową. Wiem, że tylko udaje, iż tego nie widzi. Ale ani on, ani ja niczego nie komentujemy. A przy kolejnym spotkaniu widzę, że chciałby coś powiedzieć, że nie wie, jak zacząć, więc mówię, iż to za lekcję trudnego języka technicznego. A on na to: – Marian, gdybym jeszcze kiedyś mógł ci jakoś pomóc... – Wiesz Bill, dużo myślałem po naszym poprzednim spotkaniu. Nasz przemysł naprawdę mógłby skorzystać na wiedzy takiego naukowca jak ty. – Tak uważasz? – Bill jest wyraźnie ucieszony. – A co dokładnie mógłbym robić?

Nadchodzi czas na konkrety. Ale mimo jego zapału wcale nie wiem, czy to już odpowiedni czas. Właśnie z tego powodu. Muszę go lekko ostudzić. – Jadę w przyszłym tygodniu do Polski, mam spotkanie ze swoimi dyrektorami, porozmawiam z nimi o tym, jeśli się zgodzisz. – Oczywiście. A kiedy wracasz? – jest niecierpliwy. Zdaje się, że jego apetyt na szybkie pieniądze rośnie. – Za dwa tygodnie będę. Od razu się spotkamy. (...)

[wyimek]- Bill, a może poszlibyście z nami na bal na „Queen Mary”? Moja firma płaci, a nie bardzo mamy z kim iść. Oczywiście przyjęli zaproszenie. Płaciła moja firma, ale nie ta, w której pracowałem oficjalnie.[/wyimek]

Z ewentualnych rozmów z Hughes Aircraft w sprawie obrabiarek postanowiłem się wycofać. Ja te maszyny sprzedam dziesięć razy szybciej gdzie indziej, a nie jest potrzebne, aby w tej sytuacji pojawiło się w papierach moje nazwisko i nazwa firmy tak blisko Billa i jego pracy. Od chwili, gdy Bill został zarejestrowany, nie chcę, by nasza znajomość i moje powiązanie z Hughes Aircraft rzucały się agentom FBI w oczy.

(...) Bill ułatwia mi dalszą pracę. Pokazuje, że domyśla się prawdziwego charakteru zadania, jakie jemu i sobie wyznaczyłem. I że wie dokładnie, jakie agencje i jak działają. I na co trzeba być wyczulonym. I że to nie przeszkadza mu w chęci podjęcia pracy. Dopytuje, czy widziałem się z „ludźmi z przemysłu”. Nie było mnie ponad dwa tygodnie, najwyraźniej potrzebuje nawet tych 200 – dolarowych zastrzyków gotówki. Ma zresztą dla mnie wiadomość, że umówił mnie na spotkanie z tym wicedyrektorem do spraw zakupów. Jest mi to już co najmniej nie na rękę. Dopiero co podjąłem decyzję, by się z tego wycofać. Ale załatwię to już sam, bez wciągania Billa. Daję mu 300 dolarów i na świstku papieru proszę o pokwitowanie. Nie jest specjalnie zaskoczony, nie ma oporów. Dodaję, że to dla naszej księgowości. Oczywiście nie jest tam napisane, dla której. Są tylko kwota, data i podpis. Billowi mówię, że „ludzie z przemysłu” się zastanawiają.

[srodtytul]Tysiąc stron o radarach[/srodtytul]

Zgodnie z sugestią Centrali zabieram się za składanie życiorysu Billa. Gramy często (mówię mu, że musimy nadrobić czas, gdy mnie nie było), potem idziemy do mnie na drinka. Bill chętnie mówi o sobie. Nastrój tych spotkań jest całkowicie przyjacielski, niezobowiązujący. Jednego dnia rozmawiamy o jego wojennych przygodach, innego o początkach romansu z Ritą, potem o pracy i nieuchronnie pojawia się w tych rozmowach konsekwencja burzliwego życia – jego obecne kłopoty. (...)

Któregoś dnia umawiamy się u niego w domu. Swobodnie przeglądam jego księgozbiór umieszczony w salonie na skromnym regaliku. Widzę „Radar Handbook” – podręcznik radarowy. To okolicznościowe wydanie na jubileusz jego firmy; skórzana oprawa, złocone litery, dedykacja dla Billa. I ponad tysiąc stron. Pytam, czy mogę to pożyczyć, chcę poczytać i poznać tę wyspecjalizowaną terminologię, przy której mój angielski wciąż kuleje. Chcę lepiej rozumieć, gdy mi opowiada o problemach, nad którymi pracuje. Bill mówi: „Jasne, nie ma sprawy”.

Następnego dnia po pracy zostaję w biurze i uruchamiam kserokopiarkę. Tysiąc stron, jest co kopiować! Oddaję Billowi książkę po kilku dniach wraz z 400 dolarami. Kwituje z datą

2 maja 1978 r. – To moja drobna inwestycja w poprawę twojej sytuacji finansowej – mówię. I zastanawiam się, jak te tysiąc stron przekazać Centrali. Ponieważ i tak muszę lecieć do Chicago w sprawach Polamco, umawiam się z oficerem Rezydentury.

Spotkanie się jednak przesuwa, oficer musi je przełożyć z ważnych przyczyn.

[srodtytul]Samolot Stealth[/srodtytul]

Tymczasem w „Los Angeles Times” z 13 maja 1978 roku zamieszczona jest krótka notatka: „Rozbicie się eksperymentalnego samolotu w Nevadzie potwierdzone przez Pentagon”. Przynoszę gazetę na korty i pokazuję Billowi. Czytamy wspólnie, że Pentagon potwierdził, iż w ubiegłym tygodniu w tajnym regionie wokół poligonu bazy Nellis Air Force, na północ od Las Vegas, rozbił się samolot eksperymentalny i że Pentagon odmawia dalszych informacji, powołując się na bezpieczeństwo narodowe. Czytamy dalej, że pilot samolotu, 52-letni William Parks, po opatrzeniu ran został wypisany do domu. Gazeta informuje również, że pilot jest pracownikiem firmy Lockheed Aircraft Corporation, która testowała w bazie Nellis Air Force szpiegowskie samoloty U-2 i SR-71 oraz pracowała nad następcą U-2, zwanym TR-1.

Pytam Billa: – Ciekawe, co to za samolot? Słyszałeś o czymś takim? – Mówi się, że to maszyna z rodziny Stealth. To wciąż na etapie eksperymentów, dobrze napisali. Samoloty budowane są z materiałów kompozytowych, w każdym razie w dużej części, bo z samego kompozytu nikt jeszcze samolotu nie zrobił. Chodzi o to, że jest niezwykle lekki i niewidzialny dla radarów. Można go wykryć tylko na podczerwień albo promieniami ultrafioletowymi. To się wiąże z radarami budowanymi w technologii LPIR.

Wracamy do gry, a w drugiej przerwie Bill mówi jeszcze, że liderem w technologii Stealth jest właśnie wymieniony w artykule Lockheed (czyli zakłady Skunksa w Burbank) i Northtrop, który słynie z technologii kompozytowych. To drugie już wiem. Od jakiegoś czasu ta firma jest w kręgu moich szczególnych zainteresowań. Potem Bill precyzyjnie opisuje mi budowę tego typu samolotu. Nie miałem czasu czytać „Radar Handbook”, ale już widzę, że muszę go przynajmniej porządnie przejrzeć. To, co było moim usprawiedliwieniem, gdy brałem tę książkę od Billa, stało się faktem prędzej, niż mogłem przypuszczać. Bez znajomości specjalistycznego słownictwa ciężko będzie mi zrozumieć Billa. Po powrocie do domu robię błyskawiczną notatkę sobie tylko znanym systemem skrótów. Muszę przyśpieszyć spotkanie z rezydentem. Zresztą sprawy Polamco naprawdę wymagają konsultacji z Centralą. (...)

Ponieważ i tak jadę do Warszawy, ustalamy, że sam zawiozę kopię książki Billa. Nie mogę czekać, bo Centrala wyraża duże zainteresowanie. I prosi o pośpiech. Ta książka da im pierwszą sposobność zapoznania się z możliwościami Billa, jest szansa, że będą mogli zacząć precyzować swoje oczekiwania. Choć nie jest to wydawnictwo, które można kupić w pierwszej lepszej księgarni, to jednak jest ono oficjalne. Pozostaje liczenie na łut szczęścia, że nikt na lotnisku nie będzie dokładnie sprawdzał mojego bagażu, a tym bardziej przeglądał stert papierów, które ze sobą wiozę. Bo może jednak zaczęliby się zastanawiać, po co biznesmenowi od obrabiarek książka o radarach. Odrobina adrenaliny.

Bezpiecznie dowożę do Polski „Radar Handbook” Billa. Jest początek czerwca 1978 roku. Warszawa jest zadowolona. Bardzo zadowolona. Charakterystyka sytuacji Billa odpowiada naszym potrzebom. Zarówno jego cechy charakteru, jak i kłopoty finansowe dają podstawy do owocnego werbunku. A miejsce i zakres pracy, jaki prowadzi, dostęp do istotnych tajemnic o charakterze militarnym, są dla wywiadu niezwykle interesujące. Pozostaje pytanie, czy Bill powiedział mi o wszystkich długach.

W każdym razie dostaję zgodę na operacyjne rozpracowanie Billa. Przygotowano też plan przedsięwzięć z nim związanych. Od tego momentu mam zająć się tylko Williamem Bellem. Inne sprawy i naprowadzenia przekazać Centrali. Nie rozwijać ich zbyt szybko. X zostaje zarejestrowany, ale mam go pozostawić na tzw. podgrzewaczu, aby zawsze był gotowy do uaktywnienia. Szkoda. Nie widzę problemu w jednoczesnym prowadzeniu dwóch wątków. Ale priorytet jest jeden: Bell.

[i]Tytuł fragmentu książki oraz śródtytuły pochodzą od redakcji[/i]

[ramka]Marian Zacharski

[b]Nazywam się Zacharski. Marian Zacharski[/b]

Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2009[/ramka]

[ramka]Marian Zacharski – jako funkcjonariusz Departamentu I MSW (Wydział VI – sekcja wywiadu naukowo-technicznego) pracował od 1976 r. w Stanach Zjednoczonych, w firmie Polamco, spółce Metalexportu. W 1977 roku zwerbował Williama Holdena Bella, wybitnego specjalistę systemów radarowych, pracującego w Hughes Aircraft Company, i zaczął uzyskiwać od niego tajne materiały dotyczące obronności Stanów Zjednoczonych, w tym najnowocześniejszych systemów radarowych. Aresztowany w 1981 roku i skazany na dożywocie, odzyskał wolność w 1985 r. w drodze wymiany agentów. Pracował w Zarządzie Wywiadu Urzędu Ochrony Państwa, przez kilka dni 1994 roku był szefem wywiadu UOP. Odszedł ze służby w 1996 r. po tzw. sprawie Oleksego. Przebywa za granicą.[/ramka]

W czasie swojej pracy na „cichym froncie” w Stanach nigdy nie uciekałem się do drastycznych metod. Żadnego szantażu, nacisku. Wiem, że te metody stosuje się niekiedy w wywiadzie, ale to nigdy nie były moje metody. Długo szukałem odpowiednich ludzi. A potem stwarzałem sytuacje, w których moje potencjalne źródło czuło się komfortowo. W których drugi człowiek sam chciał pracować dla mnie.

Tak było za każdym razem. Jeśli wyczułem niechęć, opór co do współpracy, wycofywałem się i zawsze mogłem z takim człowiekiem nadal pozostać w kontakcie, bo nie stało się nic, co by tę znajomość dyskredytowało.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów